Jeszcze chyba nie opadł ostatni liść i zdążyłam? Z pozdrowieniami dla Incognito :)
Jeszcze tego samego wieczoru zebrali się w salonie na naradzie rodzinnej. Olga
usiadła na kanapie, przytulając do siebie Tymka, Julka na fotelu wcześniej
zajmowanym przez wuja Stacha, Robert naprzeciw niej.
- No to
opowiadajcie.
- W sumie, to raczej ja... bo Tymek bał się i nie poszedł.
-
Poszłaś sama na spotkanie z tym chłopcem? - w głosie Olgi wyraźnie słychać było
nutki paniki.
- Tak, bo... bo tak wyszło... ale nic strasznego się nie stało,
przecież jestem, siedzę przed wami.
- Był sam? - zapytał Robert.
- Chyba
tak, raczej tak.
- I co? Co powiedział? - gorączkowała się matka.
- To
było tak, poszłam nie mając pewności, że się zjawi, ale był... Siedział na
umówionej ławce z zamkniętymi oczyma, jakby spał i jak zwykle wyglądał niczym
kosmita. Kiedy podeszłam, otworzył je. Rany, czy zwróciliście uwagę na ich
kolor? Zielone niby ale nie do końca, trochę jakby też piwne, ale z taki
bardziej brązowymi obwódkami, a czasem takie jakby... lepkie.
- Do rzeczy
Julka, do rzeczy - upomniał ją ojciec.
- No tak... no więc Kostek wcale się
nie zdziwił, że to ja przyszłam zamiast Tymka. "Siadaj" powiedział. Głupio mi
tak trochę było, ale usiadłam obok i nic. Milczeliśmy i już zaczynałam się
zastanawiać, czy zwyczajnie nie wstać i pójść sobie, gdy się odezwał:
-
Pytaj.
- O co?
- O to z czym przyszłaś. Skoro jesteś, to znaczy że
ciekawość was zżera.
- No może trochę, ale w sumie to nie wiem, o co miałabym
cię konkretnie zapytać.
- To sam odpowiem.
- Czekaj! Właściwie dlaczego
nagle masz ochotę na zwierzenia, skoro przedtem to byłeś równie gadatliwy jak
słoik z dżemem?
- Lubię Tymka... wcale nie kłamię, lubię i chyba wreszcie
chcę żebyście się dowiedzieli.
- O czym?
- No o tym, co się u was
dzieje.
- A co się niby dzieje?
- Nie udawaj... inaczej nie przyszłabyś
tutaj.
- Masz rację, punkt dla ciebie.
Na chwilę znów zapadło milczenie.
Julka dyskretnie obserwowała chłopca. Siedział oparty o ławkę i wydawał się
spokojny, jedynie pewną nerwowość zdradzało lekkie bujanie nogą.
- Mój tata
mówi, że powinniście się wyprowadzić, bo inaczej może być źle. Dom was nie
lubi.
- Co ty pierdzielisz? Jak dom może nie lubić?
- Bo ja wiem? Chyba
tak, że może spotkać was coś strasznego. Ten dom jest inny...
Zamilkł.
-
Tej, no! Teraz to już mów! Mów do cholery!
- Fajna jesteś Julka, wiesz? - tym
wyznaniem zbił ją z tropu.
- Kompletnie ci odbiło?
- Spoko, nie... Tak
tylko... Lubię Tymka, ale ciebie też, chociaż wiem, że ty mnie nie bardzo.
Julka musiała przyznać, że Kostek wciąż stanowił dla niej taką samą zagadkę
jak w dniu, gdy go poznała. Niby od niej młodszy, a chwilami czuła się przy nim
jak kompletna smarkula. Chłopak sporo urósł ostatnimi czasy i przemknęła jej
myśl, czy są równi, czy jest już wyższy od niej.
- Dobra, nie ściemniaj,
gadaj jak jest...
- Mam na imię Konstanty...
- Wow, a to nowina!
-
Konstanty Breitz.
Poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Widziała to nazwisko na
liście sporządzonej przez ojca i wiedziała, że Breitzowie mieszkali kiedyś w ich
domu.
- Mój tata jest prawowitym właścicielem domu, a po nim będę nim ja.
Dom należał do moich pradziadków i dziadka i gdyby moja babka nie była taka
głupia, to byłby teraz mojego ojca i mój.
- Kostek... Dobra, może i macie
jakieś tam prawa, czy coś takiego, do tego domu... ale co my jesteśmy winni?
Przecież rodzice normalnie kupili tę chałupę i nikogo z niej nie wygonili.
-
Ci od kogo kupili nie mieli prawa jej sprzedawać.
- Niby dlaczego?
- Bo
powinien dostać ją w spadku mój tata. Powiedział to tej wiedźmie, co od niej go
wynajmowaliśmy, ale wyśmiała nas i stwierdziła, że niczego nie udowodnimy, bo w
nie jest to zapisane w papierach. Prawda - nie ma w papierach, ale jest w
murach. Sam dom powiedział tacie, że należy do niego i do mnie i zrobi wszystko,
byśmy tam zamieszkali.
- Dom powiedział? Kostek, bredzisz!
- Bredzę? Tak?
To powiedz z czystym sumieniem, że wkoło was wszystko jest okey i że się nie
boisz?
- No może... trochę... Może nawet więcej niż trochę... Dobra. Masz
rację, w domu jest paskudnie. A ogród? O co kaman z tym błotkiem i
kamieniami?
- Kiedyś stał tam ołtarz, to bardzo tajemniczy obszar, ponoć
odprawiano na nim straszliwe obrzędy, ale dawno temu, jeszcze zanim sam dom
został wybudowany. Taki jeden gościu, co to czarami się zajmował, koniecznie
chciał mieć kontakt z tym zagadkowym miejscem, no i postawił obok niego dom.
- Jaaaa... Fakt, miejsce jest nawiedzone jak cholera... No dobra, a czego ty
szukałeś, grzebiąc patykiem w tej obrzydliwej brei?
- Kontaktu z Tamtym?
- Do diabła! Kto to jest Tamten?
- To demon... chyba... a może anioł? Raz
mówi tak, raz tak... A czasem mówi, że jest jednym z nas, a czasem...
- I ty
się go nie boisz? - przerwała mu autentycznie przerażona.
- Nie, on nie zrobi
mi krzywdy... moja rodzina należy do niego i ja do niego należę.
- Ooo tak,
w to akurat gotowa jestem uwierzyć, tylko powiedz jak już chwycisz kontakt z
Tamtym, co się dzieje?
- Tak na prawdę udało mi się tylko trzy razy... ale
mojemu tacie raz i to wiele lat temu. Powiedział, że wtedy Tamten objawił prawdę
o domu i rodzinie, ale też powiedział, że nie jest wybranym. To ja nim jestem.
Ja nim jestem, nie ojciec.
- Kim jesteś?
- Wybranym do kontaktowania się z
Tamtym i z jego światem, wybranym do przywrócenia świetności starym tradycjom,
do odsłonięcia zasłony, za którą kryje się prawda, wybranym, którego kiedyś
wszyscy będę szanować i się go bać.
On jest chory, pomyślała Julia. Miała
ogromną ochotę wstać i uciekać byle gdzie, byle dalej od dziwnego chłopca.
Ciekawość i chęć poznania prawdy o domu jednak zwyciężyły i została. Splotła
palce dłoni, jakby do modlitwy, a tak po prawdzie, aby trzymać nerwy na wodzy.
- Kiedy mieszkaliśmy w domu ojciec zaprowadził mnie jednej nocy w tamto
miejsce koło kamieni i zostawił samego. Nakazał wytaplać się w błocie i
wysmarować się nim dokładnie. Trzeba wymieszać ten szlam, żeby pobudzić siły i
przywołać Tamtego. Mówię ci, bałem się jak cholera... ale nie płakałem. - Kostek
uniósł lekko głos, a potem znów zamilkł. Po chwili podjął opowieść.
- I wtedy
właśnie pierwszy raz objawił mi się Tamten. Kompletnie odpłynąłem. To super
odczucie, wiesz? Tak jakbyś zanurzyła się w ciepłej, przyjemnej, gęstej wodzie i
jakby ona obmywała każdy skrawek siebie. Wszystko, od środka też. Słyszałem
jego głos... wszędzie... w sobie i poza sobą. Widziałem go jakby z każdej strony
i jakby całym sobą. Było super. Potem jeszcze dwa razy mi się to udało, choć już
nie smarowałem się błotem, tylko w nim mieszkałem. Ojciec długo nie mógł
uwierzyć, że jestem wybrany... Sam przez wiele lat łudził się, że Tamten objawi
mu się raz jeszcze i namaści na wybrańca. Robił wszystko by się do niego
upodobnić... ale to ja
jestem wybrany. Kiedyś, gdy tylko wrócę do mojego
domu, będę miał stały kontakt z Tamtym, będę... - Nie dokończył, a raczej koniec
wypowiedzi zatuszował głębokim i głośnym westchnieniem.
Teraz już Julka była
wystraszona nie na żarty.
- Bredzisz. Jak to wrócisz, przecież my tam
mieszkamy? Słyszysz? My! To nasz dom.
Zerwała się na równe nogi. Puściły jej
nerwy i już nie zamierzała dalej tak spokojnie wysłuchiwać pogmatwanych wynurzeń
chłopca. Kostek również wstał. Powoli i dokładnie zaczął otrzepywać spodnie,
jakby zamiast siedzieć na ławce, kulał się w kupie piasku, wreszcie wyprostował
się i spojrzał Julce prosto w oczy.
- Twoja mama bardzo podoba się Tamtemu i
ona dobrze o tym wie, tylko nie chce przyjąć do wiadomości...
Tego było
Julce już za dużo. Miała ochotę uderzyć chłopca, a właściwie to nawet zbić go,
mocno okładając pięściami i kopiąc ile sił. I krzyczeć. Krzyczeć, że wszystko
to, to kompletny bzdury, a sam Kostek ma zejść jej z oczu, wynieść się do
cholery i nigdy nie wracać. Opanowała się jednak i zamiast tego splunęła na
ziemię.
- Kłamiesz! Wszystko co mówiłeś - gówno prawda! Jesteś popieprzony i
tyle!
Odwróciła się i nie oglądając się odeszła szybkim. Miała ochotę pobiec,
ale postanowiła, że za nic nie pokaże jak bardzo się boi.
- Julka! To nie
tak... Ja przecież jestem po waszej stronie! Gdyby nie ja, już dawno spotkałoby
was coś dużo gorszego!
Nie obejrzała się.
- Jak moją mamę - dodał
ciszej.
W salonie, gdy dziewczynka skończyła relację ze spotkania,
słychać było jedynie miarowe tykanie zegara. Przez długą chwilę nikt się nie
odzywał. Julia intensywnie wpatrywała się w ojca szukając w nim odpowiedzi na
dręczące ją wątpliwości. Robert pocierał skronie z całych sił, jakby to miało mu
pomóc w dogłębnej analizie tego, co właśnie usłyszał, Tymon przytulił się mocno
do matki, ale Olga ukryła twarz za zasłoną z dłoni i nie odwzajemniała uścisku.
Nie padło ani słowo. Julka już miała przerwać to uciążliwe milczenie, gdy do jej
uszu dotarł cichy szloch, który nasilał się, aż w końcu Olga zaczęła zawodzić,
wciąż zasłaniając twarz dłońmi. Robert doskoczył do nie, próbując oderwać ręce od
twarzy.
- Uspokój się. Oluś nie becz! Przestań! To tylko brednie nastolatka.
Mało pokręconych po świecie chodzi? Olga! No przestań! Dzieciaki patrzą.
Oluś...
Jego działania jednak podziałały na kobietę zupełnie inaczej niż
chciał mąż. Jeszcze bardziej się rozpłakała. Twarz miała wykrzywioną i była w
tej chwili prawdziwie brzydka. Tymek objął ją rękoma, ale odsunęła syna
stanowczym ruchem, wstała i wciąż zawodząc wybiegła z pokoju. Robert podążył za
nią. W salonie zostali Julka i Tymek.
- Co teraz? - wyszeptał chłopiec.
-
Kompletna kicha.
Zamyśliła się. Chłopiec przyglądał się jej w milczeniu.
Julia przygryzła wargę. Mocno. Zabolało ją ale i przywołało do rzeczywistości.
Wstała energicznie z fotela, podeszła do brata i usiadła przy nim.
- Słuchaj,
mam plan. Tyle, że rodzicom nie można pisnąć o nim ani słówka, bo pewnie by się
nie zgodzili.
- Jaki?
- Pogrzebałam w necie i... tylko Tymek, przysięgnij,
że ani słowa mamie i tacie!
- Przysięgam.
- Dobra. Słuchaj. Wyczytałam, że
można za pomocą pewnych zaklęć i lustra zobaczyć to, czego normalnie nie widać i
dowiedzieć się, co tak naprawdę, kryje się w tych murach. Nie daję gwarancji, że
to wypali, no ale lepszego pomysłu, jak na razie, nie mam. W każdym razie trzeba
tylko...
- Jula... to straszne, boję się.
- Kurde, mogłam przewidzieć,
jesteś za mały na to... Dobra, spoko, poproszę Wiki do pomocy. Nie bój się,
ogarniemy to. Spoko... Tyle, że trzeba w twoim pokoju, tam jest najwięcej złej
energii.
Do salonu wrócił Robert.
- Dobra dzieciaki pora spać, mama już
się uspokoiła i położyła. Źle to wszystko odbiera, przejmuje zbyt mocno.
Przepraszam was w jej i swoim imieniu. Julka, porozmawiamy jeszcze na ten temat,
dobrze? Przemyślę sobie i poukładam pewne sprawy i wrócimy do tego, obiecuję. A
teraz, marsz do łóżek. Na którą jutro do szkoły?
- Na ósmą - niechętnie
odpowiedział Tymoteusz.
- Ja na dziewiątą.
- Raczej niezbyt dobrze się
wyśpicie- westchnął. - Idźcie już lepiej do swoich pokojów.
Dobranoc.
Podszedł do każdego z nich i ucałował. Dawno tego nie robił. Julka
musiała przyznać, że ten prosty gest dodał jej odrobinę otuchy i uśmiechnęła się.
- Spoko, nie martw się, wyrzucę Tymka rano z wyra i przypilnuję, żeby
grzecznie poszedł do szkoły. Damy radę.
Ojciec pogłaskał ją po policzku.
-
Cieszę się, że was mamy. Idę do mamy. Dobranoc.
Wyszedł.
- No Tymek, rusz
tyłek, idziemy spać.
- Ju?
- No?
- Ju... tylko się nie śmiej.
- No
co?
- Mogę dzisiaj z tobą spać?
Popatrzyła na brata, wyglądał jak
pięcioletni, mocno wystraszony malec. Włosy miał rozwichrzone i trochę już
przyciasną piżamkę.
Ja pierdziu, pomyślała, przyszło mi robić za matkę.
-
No doooobra, ale jak piśniesz o tym słówko komukolwiek, to
zamorduję.
Następnego dnia w szkole zwierzyła się ze swojego planu
przyjaciółce. Ta początkowo mocno wystraszyła się, nie chciała słuchać i z całą
stanowczością odradzała tego typu działania. W miarę dyskusji jednak traciła
argumenty i zaczęła podniecać się możliwością przeżycia mrocznej przygody, o
której "można wnukom opowiadać, a już na pewno na obozie, przy ognisku".
-
Kurka wodna, Julka pewna jesteś, że to podziała?
- Nie, ale poczytałam sobie
sporo o tym w necie i chcę spróbować. Boję się, Tymek boi się jeszcze
bardziej, sama widzisz, bez ciebie ani rusz.
Poczucie ważności, to coś, co
Wiktoria niezmiernie lubiła i co było ostatecznym argumentem, by "wejść" w plan
koleżanki.
- To kiedy?
- Z piątku na sobotę, co? Będziesz mogła przyjść
do mnie na noc?
- Chyba tak.
- Muszę jeszcze przygotować Tymka.
- Po
co? Smarkacz może się wygadać.
- Nie, nic nie powie, moja w tym głowa. Musimy
go wtajemniczyć, cały ten obrzęd będziemy robić w jego pokoju, tam jest
najstraszniej.
- O Jezu! Już mam ciary!
- Tylko cicho sza, ani słowa
nikomu.
- Rozumie się, gęba na kłódkę.
- Tato, chciałabym zaprosić
Wiktorię na noc w piątek. Da radę?
- Jasne, jeśli tylko jej rodzice wyrażą
zgodę i jeśli dacie słowo, że nie wypijecie całej mojej whisky -
zażartował.
Od tamtego wieczoru nie rozmawiali o domu, ogrodzie i Kostku.
Olga chodziła przygaszona ale spokojna i opanowana. Przeprosiła za swój wybuch
męża i dzieci w kilku oszczędnych słowach, a ci pokiwali ze zrozumieniem głowami i nie
rozwijali tematu. Napięcie wyczuwało się w każdym zakamarku ponurego domu i
nieporadny żart Roberta była pierwszą, od dłuższego czasu, próbą rozśmieszenia
któregokolwiek z domowników. Jedynie mały Patryk nie zważał na przygnębione miny
i śmiał się w głos gulgocząc do swoich zabawek.
W tym jest nawet coś
strasznego, pomyślała Julka, jak z klasycznego horroru: nawiedzony dom i
niewinne dziecko.
- Spoko tato, zostawimy ci kapinkę.
W piątek
wieczorem Julia i Wiktoria rozpoczęły przygotowania w pokoju Tymoteusza. On sam
przez ostatnie dni starał się przebywać jak najwięcej w towarzystwie siostry, szukając w niej
oparcia i pocieszenia. Po nocy spędzonej w jej łóżku, Julka jednak
zaprotestowała, gdy kolejny raz próbował wpakować się do niego i wyrzuciła go,
okraszając to stanowczymi i niewybrednymi słowami. Chłopiec coraz bardziej bał
się swojego pokoju nocą, jednak wstydził się swojego mazgajstwa przed ojcem i
nie zszedł na dół do rodziców, spał z głową schowaną pod kołdrą i scyzorykiem pod poduszką.
Teraz siedział
przed ekranem laptopa i bezmyślnie grając w jedną ze swoich strzelanek, zerkał
od czasu, do czasu na krzątaninę dziewczyn, przygotowujących się do odprawiania
tajemniczego rytuału.
- Widzisz - tłumaczyła Julia koleżance - to ogromnie
ważne, aby wybrać odpowiednie lustro. Musi mieć średni rozmiar, nie za duże, nie
za małe, nie może być pęknięte, ani zarysowane, ani też zniekształcać obrazu
rzeczywistości. Mam takie - idealne, podprowadziłam mamie... potem jej powiem, że mi się
stłukło. Nakrzyczy pewnie, ale co tam...
Wyjęła z plecaka szkolnego owalne
lusterko w srebrzystej oprawie. Faktycznie było niewielkie, mniej więcej
trzydzieści centymetrów wysokości. Tymoteusz widział je nieraz w sypialni
rodziców, stojące na toaletce.
- Teraz Wiki, zadanie dla ciebie - musisz na
odwrocie lustra wydrapać taki symbol. - Wyjęła z plecaka kartkę papieru z
narysowanym przedziwnym znakiem. Przedstawiał on okrąg, wpisaną w niego gwiazdę,
a po jego bokach, "przyklejone" grzbietami widniały dwa półksiężyce.
- Co
to? - jednocześnie zadali pytanie Tymek i Wiktoria.
- To potrójny księżyc.
Będzie nas chronił podczas rytuałów.
- Jaki potrójny, skoro jest Ziemia ma
jednego naturalnego satelitę? - zaśmiał się chłopiec.
- Oj cicho bądź, nie
wiesz w czym rzecz. To symbol Przybywającego Księżyca, Pełni Księżyca i
Ubywającego Księżyca. Ma silną moc... Dobra szkoda czasu. Masz Wiki. - Podała
kartkę papieru przyjaciółce, wydrap to w miarę dokładnie.
Potem wyjęła
jeszcze z plecaka ściereczkę, butelkę z wodą, sól, małą miseczkę, dwie, białe
świeczki i paczkę kadzidełek indyjskich.
- Najlepsze byłyby szałwiowe albo
sosnowe, ale nie mieli w sklepie takich, mamy eukaliptusowe - też mają moc
ochronną.
- Skąd to wszystko wiesz? - zdziwiła się Wiktoria.
- Jakbyś
mieszkała w takim domu, też sporo byś wiedziała... Już od dłuższego czasu czytam
o ochronnych rytuałach... i nie tylko... No dobra, do roboty. Najpierw trzeba
obmyć lustro. Wiki masz już wydrapany symbol?
- Eukaliptus? - Skrzywił się
Tymoteusz. - Będzie śmierdziało jak w aptece.
- Oj Tymek, zamknij się. Nie
marudź. Jak masz tak cały czas zrzędzić to lepiej idź na dół do rodziców.
Tymek wzruszył ramionami ale zamilkł. Wiktoria podała Julce lusterko.
-
No dzieło sztuki to to nie jest ale dałam z siebie wszystko.
Rysunkowi
faktycznie daleko było do doskonałości, jednak dość dobrze przypomniał ten
naszkicowany przez Julię.
- Okey, nie jest źle, taki też ma swoją moc... ale
przypomnij mi, abym nigdy nie prosiła cię o wykonanie tatuażu na moim
ciele.
Zachichotały obie, tylko chłopiec pozostał poważny.
- Dobra, do
dzieła - szepnęła Julia.
Do miseczki wlała trochę wody i dosypała soli.
Zwilżoną w roztworze ściereczką obtarła taflę lustra w kierunku przeciwnym do
ruchu wskazówek zegara. Coś mruczała pod nosem, ale ani Wiktoria ani Tymek nie
zrozumieli słów.
Czynność powtórzyła jeszcze dwa razy, po czym zrobiła to
samo ale w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara.
- Okey - powiedziała
niespodziewanie silnym głosem - Tymek zapal kadzidła, koniecznie zapałkami, tam
są - wskazała na swój plecak, ty Wiki zapal dwie świeczki i postaw tu. -
Wskazała miejsce tuż przed lustrem, które ustawiła na stoliku.
Dzieci
posłusznie wykonały jej polecenia. Wpadły w podniosły nastrój, na twarzach
malowało się skupienie i przyjemność z uczestniczenia w tajemniczych obrządkach.
Julia usiadła przed lusterkiem, w którym odbijały się płomienie świec.
-
Stańcie tuż za mną, po moich bokach.
Wzięła głęboki oddech, przymknęła
oczy.
- Przybywaj- szepnęła lekko ochrypłym z emocji głosem.