- Zenek, ja to ci powiem, że faceci to są jednak troglodyci - oświadczyłam stanowczym głosem, wkraczając po pracy do mieszkania.
- Tak, Żabciu - przytaknął mąż zanurzony po uszy w płachtę gazety.
Nawet głowy nie podniósł, pomyślałam oburzona, nie wspominając, że wypadałoby, aby wstał, przywitał mnie, ucałował i pomógł odnieść zakupy do kuchni.
Zagotowało się we mnie i choć jestem niezwykle opanowaną i ugodową osobą, nie mogłam spokojnie patrzeć na taki nierówny podział obowiązków domowych i bezczelne wykorzystywanie słabszej fizycznie istoty do posług domowych. Nie wytrzymałam i...
- Zenek! - wrzasnęłam, stając przed nim w pozycji podkreślającej mój wewnętrzny sprzeciw wobec jaskrawego przykładu seksizmu, wciąż jednak nie wypuszczając siatek z rąk.
- Tak kochanie? - uniósł głowę znad czasopisma.
- Zenuś, a ja wchodząc do domu byłam bardzo bliska tego, aby wyłączyć cię z grona współczesnych jaskiniowców, żerujących na prostoduszności i wspaniałomyślności kobiet.
- Co? - Zenek patrzył na mnie mętnym wzrokiem - Jakiego znów grona?
- Jakiego? Jakiego? Grona osobników pozbawionych podstawowej i elementarnej świadomości tego, że mamy dzisiaj równouprawnienie płci. Grona prymitywnych facetów, którzy wciąż jeszcze uważają nas kobiety za swoją własność i niewolnice stworzone do zaspokajania ich niskich potrzeb.
- Żaabciaaa? - mąż powiedział wolno przeciągając sylaby - Słonko, nie masz ty gorączki? Nie użądliło cię nic? Nie kopnęło dzikie zwierzę?
- Tak - powiedziałam pełna bojowego animuszu - tak, odrobina szczerości i prawdziwej odwagi, by wykrzyczeć prosto w twarze prawdę i odsłania się wasza zamaskowana słabość i bezradność. Dzikie zwierzę? Gdzie? Tu w centrum dużego miasta? Użądlenie? Gorączka? Tak - mam gorączkę, gorączkę emancypacji. Oczy mi się właśnie otwierają na dziejową niesprawiedliwość wobec nas, istot słabszych i delikatniejszych fizycznie, lecz potężnych i niezwyciężonych hartem ducha...
- Święci Pańscy - jęknął Zenuś - jacy znowu wy? Co za hart ducha?
- Od "świętych pańskich" to mi wara! - wykrzyknęłam oburzona - moje wyrażenie i nie pozwolę, żeby mi je w taki bezceremonialny sposób odbierano!
- Żabcia, proszę uspokój się - Zenek wstał, złożył starannie gazetę i wreszcie odebrał ode mnie siatki z zakupami - usiądź.
- Nie Zenuś, to już nie te czasy, że wystarczy kobietę pogłaskać po główce, powiedzieć "usiądź", udobruchać i odesłać do lamusa, aby dalej ciężko harowała w pocie czoła.
Mąż przeszedł do kuchni, a ja podążyłam za nim. Zaczął rozpakowywać torby, wyciągając kolejne zakupy.
- Lamusa? Żabciu, ale kto miałby cię do lamusa odesłać? Ja?
- Tak, ty Zenuś. Coraz mocniej utwierdzasz mnie w przekonaniu, że jesteś nieodrodnym synem całych pokoleń szowinistycznych samców. Schowaj proszę te pierogi do zamrażalnika, będą jutro na obiad, a majonez włóż do lodówki, no chyba, że masz pomysł, aby ugotować na kolację jajka. Tylko na Boga, pamiętaj, że nie znoszę na miękko... A wracając do tematu. Widzisz, chociaż dzisiaj tyle się mówi o równouprawnieniu, o parytetach, o obalaniu stereotypów - to wszystko tylko mit. Gdzie tu równość? Wy samce nawet w dyskusji zwracacie się do nas z wyższością i pobłażliwością, jak do małego dziecka. No gdzie chowasz makaron? Na drugą półkę z lewej strony. Zawsze tam go przecież kładziemy. I najchętniej jako koronnego argumentu w dyskusji użylibyście klepnięcia nas w tyłek lub nie przemierzając uszczypnięcia w udo...
- Ale Żabciu...
- Nie! Tylko mi tu nie zaprzeczaj, już ja dobrze swoje wiem i niejedno widziałam... Zenek! Jak możesz nie pamiętać, że majeranek wsypujemy do tego niebieskiego słoiczka? Pełen jest? No to odłóż torebkę do szuflady z przyprawami. Jednym słowem - ciągnęłam, bo chciałam, aby mąż w pełni zrozumiał głębię problemu, uświadomił sobie kardynalny błąd jaki popełnia i przestawił się na partnerski model funkcjonowania w związku - musimy diametralnie zmienić twoją męską, niedojrzałą postawę mizoginisty i przekształcić w...
- Żaba, dość!
Spojrzałam na męża. Stał na środku kuchni z torebką majeranku w ręce.
- Słyszysz samą siebie? - choć ton głosu miał spokojny, słychać było pobrzękujące twardo męskie tony.
- Bo ty Zenuś nie jesteś w stanie zrozumieć, jakie to uczucie być tą gorszą i słabszą, być podporządkowaną. A już kompletnie nie ogarniasz, jaka to podnieta odkryć, że jest się kobietą zaangażowaną w ideę...
- Właśnie to mnie zastanawia, skąd nagle u ciebie ten wojujący, skrajny feminizm?
- Sama do tego doszłam dzisiaj rano, choć Wieśka, nasza nowa przełożona w biurze, pomogła mi trochę otworzyć oczy na ten aspekt..
- Aaaaa - uśmiech Zenka odsłonił białe, cudownie równe ząbki... Zapatrzyłam się. Jakiż on przystojny ten mój mąż, gdy tak spogląda na mnie hardo i nieustępliwie i gdy jego usta wykrzywiają się z lekką ironią, choć też z ogromnym pokładem skrywanej czułości. Czekaj, czekaj, kogo on mi teraz przypomina? Takiego jednego aktora z westernu co to nie pozwolił skrzywdzić czerwonoskórą squaw... Jak on się nazywał? Mam... Kevin Costner.
- Zenek? - zapytałam miękko.
- Co Żabciu?
- Zenuś powiedz proszę, że właśnie ty nie jesteś szowinistycznym samcem zapatrzonym tylko w swoje potrzeby o skrajnie niskich pobudkach.
- Jasne, że nie i nie kupuj proszę więcej majeranku, bo mamy w zapasie chyba z pięć torebek, a jeśli masz ochotę na gotowane jajka z majonezem na kolację, to podaj mi ten mały, srebrny rondelek.
Święci Pańscy, jak ja mogłam podejrzewać mojego ukochanego męża o prymitywne, samcze instynkty, kiedy on tak dba o mnie w każdym, najmniejszym szczególe? Jak mogłam się wykazać fanatyzmem typowym dla nieokrzesanego neofity? Jak dałam się tak dać zaślepić skrajną postawą emancypacyjną?
- Zenuś?
- Tak?
- Zenek... jak chcesz to zrobię z tobą kolację. Wbrew temu co głoszą te znerwicowane, zakompleksione feministki, istnieją związki partnerskie oparte na miłości, przyjaźni, szacunku i zrozumieniu... Zenuś? Ja to nawet mogę, żeby udowodnić, iż tradycja ma w naszym domu ogromne znaczenie, wyrzucić te kupne pierogi i zrobić je sama. Dla ciebie. Zupełnie takie, jakie robiła moja babcia... Zenuś? Powiedz proszę z jakim nadzieniem sobie życzysz?
Mąż patrzył na mnie z niedowierzaniem i nabożnym lękiem.
- Żabcia, ciebie jednak użądlił jakiś owad albo kopnęło dzikie zwierzę...