Eva była niską, przysadzistą, można rzec grubo ciosaną dziewczyną. Pochodziła z daleka, gdzieś z okolic jeziora Velence. Poruszała się rozkołysanym lekko chodem, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, co przypominało ruchy kaczuszki. Oczy blisko siebie osadzone, duży, wyrzeźbiony na kształt kartofelka nos i grube, nieregularne brwi nie dodawały jej urody, ale czyniły jej aparycję szczerą i przez pospolitość wzbudzającą zaufanie. Miała najpiękniejsze zęby jakie widziałam u kogokolwiek. Białe,kształtne, osadzone w równym rządku, sprawiające, że gdy ich właścicielka obdarowywała innych ich widokiem, to mało kto nie ulegał ich czarowi. Uśmiech nie bywał jednak częstym gościem na twarzy tej cichej, skrytej panny.
Wieczorami, choć zmęczone po dniu ciężkiej pracy, jednak wciąż tryskające młodzieńczą energią ja i Krisztina opowiadałyśmy sobie prawdziwe, lub zmyślone historie. Czasem śpiewałyśmy półgłosem, lub zaśmiewałyśmy się z wydarzeń jakie nas spotkały w ciągu dnia. Eva nie uczestniczyła w tym, siedziała milcząc i wpatrując się w sobie tylko wiadomy punkt na ścianie lub za oknem, lub zajmowała się własnymi sprawami. Nie przyłączała się do nas, ale co przyznam, też nie oburzała się na nasze psoty i swawole.
Słuchała nas też tego wieczoru, gdy Krisztina swoim zwyczajem, przed ułożeniem się do snu, przekazywała zasłyszane plotki i legendy krążące na temat osób mieszkających wraz z nami na zamku.
- Znacie tego obrzydliwego karła Fritzko, prawda?
- No tak, jest przecież zaufanym księżnej, widuje się go wszędzie, nie sposób go nie znać.
- Ano właśnie, powiadają nawet, że jest na usługach diabła samego, a duszę oddał na wpół jemu, na wpół Elżbiecie. Opowiadają też, że maczał palce w wielu tajemniczych sprawkach, o których strach mówić. Ponoć jedną taką dziewkę kuchenną to zatłukł kiedyś na śmierć na rozkaz pani, a gdy biedaczka umierała podciął jej pachy nożycami i napawał się widokiem wypływającej z niej krwi. Mówią, że ktoś widział jak potem wynosił zakrwawione zwłoki w stronę lasu, a sama księżna to przez wiele dni nie pokazywała się nikomu na oczy.
- Bój się Boga, Krisztino! - przerwała jej gwałtownie Eva - takie bajdy bezwstydnie powtarzać.
Krisztina stanęła na środku pokoju, podparła boki rękoma i potoczyła wzrokiem po swoich słuchaczach, czyli mnie i Evie. Zdziwiona i oburzona żywą reakcją przyjaciółki z pokoju i jej nieoczekiwaną reprymendą uniosła głos.
- Bajdy, nie-bajdy, a opowieści krążą nie bez przyczyny zapewne.
- Bajdy, nie-bajdy, powtarzać nie trzeba, wręcz nie należy - cicho zripostowała Eva.
Wydawało się, że nasza trzpiotowata koleżanka jeszcze bardzie podniesie głos i kontynuować będzie sprzeczkę, ale opuściła ręce i odpowiedziała spokojnym tonem.
- Pora spać. Dobrej nocy wam życzę.
Na zamku w Czachticach było zawsze kilka, a nawet kilkanaście dziewcząt, bo renoma księżnej, jako dobrej i szczodrej opiekunki zubożałych szlacheckich panien sięgała daleko. Przybywały one z bliska i z daleka i przebywały po kilka miesięcy, bywało, że i lat. Miałyśmy nabrać tu ogłady, nauczyć się jak być przydatną w domu, a także na co po cichu liczyła każda, znaleźć męża. Jedne witałyśmy, inne żegnałyśmy. Dziwne jednak, że przy takiej ilości młodych, pełnych pomysłów panien, na dworze panowała raczej atmosfera spokoju, a wręcz powagi. Bałyśmy się ulubionej służki Księżnej, Doroty, karła Fritzko, ale najbardziej tego, iż któraś mogłaby zasłużyć na gniew i oburzenie samej Elżbiety. Już wiedziałam, że potrafi być okrutna i mściwa. Widziałam skutki nieposłuszeństwa wobec niej. Niejedna panna służebna płakała masując obolałe, poobijane miejsca, dmuchając na zadrapania i siniaki, zadane w gniewie przez samą księżną, lub jej zauszników. Mnie samą jednak, choć od tamtej nocy nigdy nie przywołała do swojej komnaty, traktowała dobrze, z uprzejmością, nawet wręcz z delikatnością. Usługiwałam jej kilka razy przy posiłkach, starając się być w tym najlepszą. Dla niej. Posyłała mi pełne wdzięczności i czułości spojrzenia, jednak ani słowem nie zdradziła się, że jestem kimś więcej niż jedną z wielu zwykłych panien służących. Po tych spotkaniach chodziłam przez resztę dnia uszczęśliwiona i promienna. Czekałam na wizytę brzydkiej Doroty, zapraszającej mnie do komnaty Księżnej. Leżałam na swoim łożu w oczekiwaniu i tęsknocie, wspominając każdy szczegół tamtej nocy. Czasami dotykałam ukradkiem te miejsca na ciele, gdzie wtedy spoczywały jej dłonie, ale nie umiałam oddać jej muśnięć i pieszczot. Zasypiałam wierząc, że wystarczy wykazać się jeszcze większą cierpliwością, a nagroda mnie nie ominie.
Eva nie posiadała wdzięku, ani nie była szczególnie zwinna, była pracowita i cicha, te jednak przymioty nie uchroniły ją przed złością pani na Czachticach. Jak każda z nas wzywana była do posług, a czasem też do komnat Księżnej. Jednego razu, po usługiwaniu przy wieczornej toalecie wróciła z krwawiącymi ranami na twarzy, ramionach i rękach. Rzuciłyśmy się z Krisztiną by ją pocieszyć i opatrzyć zadrapania, ale odepchnęła nas i skrzyczała, że mamy pilnować swoich spraw. Zaraz też za nią wkroczyła do naszego pokoju służąca Dorota i w cichych, lecz dobitych słowach wyraziła ubolewanie nad szczególną niezgrabnością Evy, prowadzącą do powstania takich właśnie bolesnych ran. Eva nie zaprzeczyła, spuściła głowę i milczała, a gdy wyszła ulubienica Księżnej, pochlipując cichutko obmywała skaleczenia mamrocząc jakieś niezrozumiałe dla nas słowa.
Dwie doby później zniknęła. Brzmi to niewiarygodnie, ale ona zwyczajnie zniknęła. W ciągu dnia jej nieobecność pozostała przez nas niezauważona, jednak, gdy nie pojawiła się przy posiłku wieczornym, ani gdy kładłyśmy się spać, a jej posłanie pozostawało nietknięte, obie zrozumiałyśmy, że coś musiało się wydarzyć. Leżałyśmy w półmroku czekając na nią, lub na kogoś kto wyjaśni nam co się z nią dzieje. Słyszałam oddech Krisztiny i oddalone, przytłumione odgłosy późnowieczornego życia na zamku.
- Ilona? - usłyszałam nieśmiały szept przyjaciółki. - Ilona? Czy mogę położyć się przy tobie?
- Chodź - odpowiedziałam równie cicho, jakby miało to ogromne znaczenie.
Krisztina biegiem przebyła przestrzeń dzielącą nasze posłania i położyła się przy moim boku. Usłyszałam jej głos tuż przy uchu.
- Jak myślisz, gdzie ona teraz jest?
- Ty mi powiedz, jesteś tu dłużej i znasz lepiej obyczaje na tym zamku.
Przez chwilę nie odpowiadała.
- Ona nie wyjechała, wszystkie jej rzeczy tu są, a to taka osoba, która nic nie oddaje w swoim życiu na zmarnowanie. No i pożegnałby się z nami, gdyby miała zamiar nas opuścić... na pewno pożegnałaby się. Płakała ostatnio często i... pamiętasz przecież, nie było jej tu za dobrze, ale nie odjechałaby bez słowa.
Znów umilkła.
- Boję się - wyszeptała po chwili i objęła mnie, wtulając głowę między moje piersi.
- Ciiiiii... - zaczęłam ją uspokajać.
Dziwne, odkąd przybyłam na ten zamek przytulam się z kobietami więcej niż kiedykolwiek wcześniej z moimi małymi siostrzyczkami. Teraz jednak, nie czułam tego co z Elżbietą. Krisztina nie pachniała, ani nie wzbudzała dziwnych mrowień. Zwykłe przyjacielskie pocieszanie się w biedzie.
- Zapewne wróci, odsiaduje jakąś karę i wróci rano.
- Tak, masz rację - dziewczyna z radością uczepiła się mojego wytłumaczenia - jaka ja głupia, karmię ciebie i siebie tymi okropnymi opowieściami, a potem boimy się jak małe dzieci. Jutro wszystko będzie dobrze.
Przysunęła znów głowę w stronę moich piersi i już trochę niewyraźnie i sennie wymamrotała.
- Pozwól mi tu zostać...
Usnęłyśmy objęte i wtulone w siebie. Ranek jednak przywitał mnie samą w łożu, przyjaciółki nie było, Evy również.W pośpiechu przemyłam twarz w misce z wodą, ubrałam suknię, zaplotłam warkocz, zakrzątnęłam się by uprzątnąć po sobie i wybiegłam z pokoju, gnana ciekawością, czy już się coś wyjaśniło z tajemniczym zniknięciem Evy, oraz niepokojem, że wyjaśnienia te mogą okazać się podobne do opowieści Krisztiny.
Na zamku trwało normalne, codzienne życie, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Na pytania, czy ktoś widział moją przyjaciółkę wszyscy spuszczali głowy, kręcili nimi przecząco i wracali do swoich zajęć. Stara kucharka tylko syknęła do mnie ostrzegawczo:
- Cicho lepiej bądź dziewczyno, nie zadawaj tylu pytań, widać musiała nagle wyjechać i nic nam do tego.
Resztę dnia spędziłam pomagając jej skubać pierze z kaczek, oraz czyszcząc sprzęty kuchenne. Czekałam, czy jeszcze coś powie, ale na temat zaginionej milczała tak jak inni. Podczas wieczerzy rozglądałam się czy nie mignie mi niska, charakterystyczna postać Evy, napotkałam jednak tylko gniewny wzrok Doroty. Spuściłam głowę. Muszę przyznać, zaczęłam się bać o siebie i Krisztinę. Wróciłyśmy we dwie do naszej komnaty na noc. Posłanie naszej przyjaciółki było puste, ale jej suknie, koszule, grzebienie, drobiazgi zniknęły. Krisztina w niemej grozie przygryzła palce lewej dłoni i patrząc na mnie rozpaczliwym wzrokiem przekazywała swój strach i bezsilność. Tej nocy znów spałyśmy we dwie na moim łóżku, pilnując się wzajemnie, w obawie, że przyjdzie ktoś i sprzątnie nas równie skrzętnie jak rzeczy Evy.
Dni mijały jednak spokojnie, o naszej sąsiadce z pokoju zapomniano już i tylko my zdawałyśmy się pamiętać, iż kiedykolwiek na tym zamku gościła niezgrabna, milcząca dziewczyna o najbielszych i najładniejszych zębach, jakie widziałam. Długo jeszcze dzieliłyśmy się z Krisztiną łożem, dodając sobie w nocy otuchy bliskością i ciepłem. Nigdy jednak, ani ja ją, ani ona mnie nie dotknęła tak jak robiłyśmy to z Księżną. Potem stwierdziłyśmy, że nie wysypiamy się na jednym wąskim posłaniu i wróciłyśmy
do starych zwyczajów, tylko wieczorami nie snułyśmy już krwawych opowieści i nie śmiałyśmy się kpiąco z innych mieszkańców zamku w Czachticach.
Lato chyliło się ku końcowi, chłodne ranki i wieczory zaczęły dawać nam się we znaki. W naszym małym pokoiku wilgoć wciskała się w każdy kąt. Ubierałyśmy się w cieplejsze suknie, a na noc zakopywałyśmy się po czubki nosów w pościeli. Zaczynałam wierzyć, że rzeczywiście Eva nie istniała, a noc z Elżbietą to tylko moje piękne i nieprawdopodobne marzenie. We wrześniu do naszego pokoju przyprowadzono nową lokatorkę. Miała siedemnaście lat, kręcone włosy o kolorze miedzianej patelni, wydatne, pełne usta, zielone figlarne oczy i ogromne piersi. Spojrzałam na nie i zarumieniłam się.
Jestem zła. Zła i występna - pomyślałam. Czy moim rodzice mogli kiedykolwiek przypuszczać, że ich córka będzie pożądliwie patrzeć na piersi innych kobiet? Czy przyszło im do głowy, gdy mnie hołubili jako dziecię, że w przyszłości ich powód do dumy będzie powodem do wstydu? Czy kiedyś zostanie mi wybaczone? Przecież nie chciałam tego, to samo przyszło. A może zostałam zarażona, podczas tamtego wieczoru, gdy rozczesywałam włosy Księżnej? Przecież to wtedy pierwszy raz ogarnęło mnie tajemnicze mrowienie... ależ nie - olśniło mnie - pierwszy raz, poczułam je, gdy ujrzałam moja panią zaraz po przyjeździe. To wtedy musiała mnie zaczarować? Czy to ona jest winna, czy ja? Czy powinnam wyznać grzechy księdzu? A co jeśli powie, że nie ma odpuszczenia na tak ciężki występek? A jeśli zabroni mi spotkań z Elżbietą? Na pewno zabroni... przecież to grzech śmiertelny.
- Ilono? Ilono, nie śpij z otwartymi oczyma! - śmiała się ze mnie Krisztina. - Amalia się o coś ciebie pyta.
Amalia? A kto to u licha Amalia - przemknęło mi lotem błyskawicy zdziwienie. A tak, to pewnie ta nowa.
Odwróciłam się do niej starając się nie spuszczać wzroku poniżej linii ramion.
- Pytałam, czy nie obrazisz się, gdy przesunę twoje rzeczy na komodzie by postawić relikwię ze Świętą Agnieszką. Jest drogocenna i bliska memu sercu, nie chciałabym wstawiać ją w jakiś kąt.
- Ależ proszę, skoro to ważne dla ciebie... przesuń to pudełko, tak to właśnie... o tu, może stać...
Amalia rozgościła się u nas szybko. Wniosła ze sobą nastrój nowości, świeżości i pobożności. Ze wstydem obserwowałyśmy z Krisztiną jej religijne praktyki, przypominające nam, jak bardzo opuściłyśmy się w tym względzie. Poranne modlitwy, wieczorne pacierze, pieśni na cześć chyba wszystkich świętych zaczęły nam towarzyszyć każdego dnia. Zauważyłam, że Krisztina z żarliwością nowo nawróconej zaczęła asystować Amalii w jej obrzędach. Ja czasem wieczorem słysząc ich pobożne słowa również próbowałam się pomodlić. Czułam jednak, że mój grzech leży kamieniem między mną a Bogiem. Zacięłam się w nim. Nie umiałam żałować, ani udawać, że chcę się go wyrzec. Odwracałam się gniewnie od moich rozmodlonych towarzyszek i zasypiałam twardym, mocnym snem grzesznika.
W końcu moja cierpliwość i wierność wobec Elżbiety zostały nagrodzone. Dzień był deszczowy i zimny. Znów pomagałam w kuchni. Za zadanie miałam uprzątnąć pozostałości po obranych warzywach i wymyć stoły. Robotę wykonywałam z gorliwością, bo ruch sprawiał, że nie czułam zimna i wilgoci. Karzeł Fritzko wyrósł jak spod ziemi. Zaskoczenie spotęgowane groteskową brzydotą ulubieńca Księżnej sprawiły, że wypuściłam z rąk kosz z obierkami, krzycząc przy tym bardzo głośno.
- Taki straszny jestem, że w biały dzień sieję popłoch wśród nadobnych dziewic? - drwiąco spytał mężczyzna.
- Ja... przepraszam... ja... zamyśliłam się, a...
- A moja matka, świeć Panie nad jej duszą, powtarzała mi co dnia, żem najpiękniejszy w świecie. Czyżby się myliła ta prosta, acz szlachetna kobieta? - wciąż kpił ze mnie.
Zebrałam całą odwagę i patrząc mu w oczy rzekłam tonem spokojnym na tyle, na ile mnie stać.
- Zapewne byliście takimi w jej oczach panie i nie mnie sądzić czy się myliła. Pozwólcie, że wrócę do swojej pracy...
- A tak... praca... Przesłanie ci niosę od twojej pani. Masz stawić się w jej komnacie dziś, trzy kwadranse po wieczerzy. Tak kazała przekazać. Ciekawe dlaczego trzy kwadranse..., czemu nie godzina, ani nie pół? Trzy kwadranse... dziwne zaiste to stworzenia, białogłowy... Umyśli sobie taka coś i...
Oddalił się zajęty monologiem, nie czekając na odpowiedź ode mnie. Pozbierałam nieszczęsne obierki i wyszłam z koszem przed budynek, by wyrzucić je w odpowiednim miejscu. Deszcz przestał padać, ale nie pojaśniało i wciąż wsiały nisko ciemne, burzowe chmury. Dla mnie jednak świeciło najjaskrawsze słońce, bo radość sprawiała, że wręcz unosiłam się nad ziemią biegnąc w kierunku śmieciowiska. Resztę dnia spędziłam upojona planami na wieczór.
Jeszcze przed wieczerzą obmyłam dokładnie ciało i ubrałam najlepszą z sukien. Podniecenie sprawiło, że nie mogłam przełknąć ani kęsa z wieczerzy i czekałam tylko z niecierpliwością jej końca. Po niej podeszłam do Krisztiny prosząc:
- Upnij mi proszę włosy tak jak to zrobiłaś w zeszłą niedzielę.
- Po co ci na noc taka fryzura? - zdziwiła się.
- Będę usługiwać Księżnej.
W jej wzroku zaraz pojawiła się czujność i napięcie, jednak nie wyrzekła ani słowa. Milcząc uczesała mnie i dopiero gdy wstałam do wyjścia zawołała:
- Ilono! Uważaj na siebie...
Spojrzałam z uśmiechem na jej pobladłą twarz i spokojnie zapewniłam
- Nie ma się czego bać... Wrócę...
Amalia patrzyła bez słowa na tę scenę szukając jakiegoś wytłumaczenia jej dramatyzmu.
- Czy jest jakieś odpowiednie błogosławieństwo na taką okazję? - nie mogłam się powstrzymać od złośliwości.
- Kochajcie zawsze Boga i swoje dusze, i wszystkie swoje siostry, i zachowujcie starannie to, co przyrzekłyście Panu. Niech Pan was błogosławi i niech was strzeże - odpowiedziała cicho jakby nie dostrzegając drwiny.
Wszystkich to kochać się nie da, przynajmniej nie od razu, ale jedną to dziś niewątpliwie będę z całego serca, duszy i mocy swojej - pomyślałam figlarnie i podążyłam do mojej ukochanej.
Zapukałam do drzwi jej komnaty i usłyszałam przyzwolenie bym weszła. Pokój migotał od dziesiątek małych płomieni, porozmieszczanych na wszystkich sprzętach. W powietrzu unosił się subtelny zapach, jakiego nie znałam, a który przyprawiał mnie o gęsią skórkę i lekkie zawroty głowy. Elżbieta leżała na łożu, wsparta na poduszkach i czytała. Gdy weszłam uniosła głowę. Przykryta była puchową kołdrą do pasa, powyżej niego nic nie skrywało piękna jej nagiego ciała. Włosy miała rozpuszczone i ułożone w fale opływające szyję,ramiona i plecy. Wzrok jej mienił się dziesiątkami iskier, konkurujących intensywnością z blaskiem świec. Ruchem ręki i lekkim wygięciem ust zaprosiła mnie, abym zajęła miejsce na łożu tuż obok niej. Kiedy usiadłam nieśmiało na jego skraju, pełna drżenia, pogłaskała moje ramię i szepnęła.
- Rozbierz się i połóż przy mnie. Wiesz co czytam? Nie, skąd mogłabyś wiedzieć? Umiesz czytać Ilono?
- Tak pani.
- Nie nazywaj mnie w łożu panią, w tym jednym miejscu nie nazywaj... tutaj ty jesteś moją panią, a ja twoją... tu jesteśmy równe sobie. Posłuchaj co właśnie czytałam.
"O pani, rzekłem na to, błąd popełniasz srogi!
Ogień jest ogniem, chociaż popiół go przysłoni.
Święte mury miłosnej nie stłumią pożogi,
Miłość równym jest władcą w świecie i w ustroni.
Przed tym bogiem, co razi i niebieskie bogi,
Żadna ciebie modlitwa ni post nie uchroni!"*
- Nie wiem czy dobrze przetłumaczyłam, francuski nie najlepiej znam...
- Chyba nigdy nie słyszałam nic piękniejszego - odparłam zgodnie z prawdą - nikt nie wypowiedział przy mnie tak niesamowitych słów.
- Nie zapominaj Ilono, że to tylko słowa, choćby piękne po granice nieśmiertelności, to tylko słowa...
Odłożyła książkę i odrzuciła przykrywające ją okrycie. Znów olśniła mnie pięknem proporcjonalnego, dojrzałego, kobiecego ciała. Przypominające owoce gruszy piersi spoczywające powyżej zaokrąglonego brzucha. Miękka linia bioder przechodząca w uda w sposób wręcz idealny. A u ich zbiegu kępka czarnych włosów, lśniąca, kusząca, wręcz prosząca się aby dotknąć, a nawet zanurzyć w ich dłoń.
Położyłam się obok niej, jednak nie za blisko. Onieśmielenie wzięło górę nad pragnieniem. Elżbieta zdawała się nie zauważać moich wahań i rozterek. Dalej snuła swą opowieść.
- Wiesz co mi się dziś przypomniało? Gdy byłam małą dziewczynką na zamku w Esced miało miejsce jedno wydarzenie. Miałam wtedy siedem lat, a może sześć? Nieważne... ważne, że nikomu nie przyszło do głowy przegonić mnie, przepędzić stamtąd... chronić. Był tam człowiek, Cygan... tak, to był Cygan. Pamiętam jego oszalałe oczy, czarne, lśniące, pełne przerażenia i szaleństwa. Oskarżyli go o uprowadzenie dzieci i sprzedanie ich Turkom. Krzyczał i zaklinał się, że jest niewinny, błagał, skomlał i wrzeszczał tak jak... chyba nigdy później takiego krzyku nie słyszałam, a uwierz wiele zniosły moje uszy. Jednak nawet to było niczym w porównaniu z rżeniem oszalałego konia czującego swoją śmierć, którego przyprowadzili na ten plac. Zabili go szybko, jednak jakby rozumiał, że to jeszcze nie koniec... rozcięli jego brzuch, wypatroszyli, wyrzucając wnętrzności na piasek. Uwierzysz jakie to obrzydliwe i fascynujące zarazem?
Przeturlała się bliżej mnie, ułożyła w pozycji na brzuchu i podparła brodę rękoma. Zapatrzona przed siebie kontynuowała opowieść, a ja nie mogłam nie podziwiać jej cudownie krągłych pośladków błyszczących w świetle dziesiątek świec.
- Piękno konia kryjące ohydę jelit, wątroby, żołądka... Flaki i krew - zamilkła na moment.
- Tamtego związanego ledwie mogło sześciu chłopa unieść. Tak się wił, wyrywał, trząsł. Włożyli go w opróżniony brzuch konia i zaszyli.
- Jak to zaszyli? W brzuchu? - ośmieliłam się zdziwić.
- Tak, w końskim kałdunie. Nie pytaj mnie o szczegóły, o tym czym zaszywali i ilu ludzi musiało przyciskać do ziemi Cygana by można było to zrobić. Nie pamiętam. Za to pamiętam rozpaczliwy skowyt tamtego człowieka, którego nie zagłuszyła nawet gruba końska skóra.
- To okropne. Jak można pozwolić, żeby na takie coś patrzyło dziecko?
- Ano można - powiedziała wciąż wpatrując się w punkt przed sobą. - Dzisiaj uważam, że to nawet dobrze, to uczy... uczy na całe życie.
Chciałam zaprotestować, ale odwróciła wreszcie spojrzenie od nieznanego mi obrazu i spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się tak pięknie jak nigdy dotąd.
- Zimno mi Ilono, chodź, ogrzej mnie.
Przysunęłam się do niej i objęłam jej nagie ramiona. Wtuliła głowę w miejsce, gdzie kończy się szyja i gdzie można wyczuć pulsowanie krwi. Poczułam jak liże mnie tam i przyciska usta.
- Zimno... daj mi dużo ciepła, daj mi ogień, daj gorączkę, daj siebie...
Dałam wszystko o co prosiła, a nawet więcej...
* fragment wiersza Ronsard'a Pierre "Vous me distes, maistresse..."
Crisstimm
São Paulo
registro:
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Último jogo