Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos28mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 172
Último jogo

Margines życia (część druga)

To dziwne, pomyślałam następnego ranka, niby nie robiłam niczego, czego nie znałabym wcześniej, miewałam przecież kochanków i decydując się na pracę w domu uciech wiedziałam dokładnie w czym rzecz. Anglik nie był odrażający, miał nawet miłą powierzchowność, ładnie pachniał i nie wymagał ode mnie niczego niezwykłego. Niejeden z moich byłych facetów był o wiele bardziej brutalny, gwałtowny i rozsiewał woń o wiele gorszą. Jednak zabrakło mi czegoś. Czułam, że wewnątrz mnie zagnieździł się pusty bąbel. Robiłam wszystko, aby zadowolić tego mężczyznę i nie przynieść wstydu Madame, lecz sama oddalałam się coraz mocniej od czerpania zwykłej, cielesnej przyjemności. Gimnastykowałam się, prężyłam, uwodziłam i nudziłam. Gdy wróciłam do salonu, nie było późno i mogłabym przyjąć jeszcze jednego klienta, jednak Madame uznała, że renoma zakładu wymaga, aby ten pierwszy, był tego wieczoru jedyny. Odesłała mnie na górę, przykazując natychmiast położyć się spać, abym następnego dnia znów przyciągała uwagę.
Pierwsze dni zamazują mi się w pamięci, niczego konkretnego, ani nikogo nie zapamiętałam. Wzbudzałam w salonie ciekawość wśród klientów jako nowość, jednak Madame dozowała mnie umiarkowanie, abym zbyt szybko nie wyzbyła się uroku świeżości.
Poznawałam dziewczęta, ich tajemnice i tajemnice "pensjonatu" Madame. Wiedziałam czego unikać, aby nie zostać pozbawioną, w ramach kary, "wychodnego" i co robić, aby zaskarbić sobie przychylność przełożonej. Wiedzę tę zdobywałam podczas wspólnych przygotowań do wieczoru i z różnych źródeł. Najbardziej przyjazną osoba okazała się brzydka, wysoka, gruba dziewczyna o marchewkowych włosach - Marie. Już po godzinie rozmowy wiedziałam skąd przyjechała, dlaczego zostawiła męża i dwóch kochanków, czego lubi się najbardziej napić, na którego ze stałych klientów uważać, a który jest szczodry i daje napiwki. Śmiała się nieustannie, bardzo głośno, klepała po udach i trącała rozmówcę łokciem. Żartowała z siebie i innych dziewcząt:
- Nasza śliczna Renee, tak ta - odpowiedziała na mój pytający ruch głową w stronę miodowłosej piękności, którą widziałam pierwszego wieczoru przy pianinie - stanowi nie lada problem dla bywalców burdelu.
Uniosłam brwi w geście zdziwienia. Marie roześmiała się donośnie, nie kryjąc się ze swoją opinią przed dziewczętami, jak też samą Renee.
- Widzisz, ona jest tak piękna, tak niedostępna w swej niepospolitej urodzie, że mężczyźni tracą głowy nie mogąc się zdecydować, czy ją czcić, czy rżnąć - jej chrapliwy śmiech przeszedł w dziwne rzężenie. - A ze mną, widzisz, nie ma problemu, rzuci taki okiem na mnie i wie już, że chce mnie przelecieć i... i już. A im mocniej zadziera głowę pragnąc mi spojrzeć w oczy, tym bardziej upiera się, bym to właśnie ja, dogadzała mu w nocy.
Renee śmiała się na równi z innymi z żartów rubasznej olbrzymki. Okazała się być przemiłą dziewczyną, która przejawiała dziwne upodobanie do liczb i miar. Mierzyła, obliczała i dociekała.
- Claudine, niesamowite te twoje włosy. Zastanawia mnie czy rudowłosi mają ich więcej, niż na przykład my blondyni? Ile może takich włosów być?
Próbowałam odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Ciekawe czy istnieje ktoś taki na świecie, kto policzył włosy na głowie?
- Renee złotko - przerwała jej Marie - a komu chciałoby się czymś takim zajmować? Większość moich znajomych nie umie dokładnie doliczyć się swojego potomstwa, a gdzie tu marnować czas na włosy?
Ślicznotka umilkła i zaczęła ze skupieniem wpatrywać się w swoje oblicze w lustrze.
- Liczy piegi i dodaje te z lewej strony do tych z prawej - oznajmiła konspiracyjnym szeptem Marie.
Do pokoju wkroczyła Madame.
- Dziewczęta attention! Proszę kończyć! Ograniczcie pogaduszki i zejdzie do salonu. Panowie zaraz zaczną się schodzić. Babett, zwracam ci uwagę kolejny raz, twoje dąsy i kaprysy odstraszają klientów i będę zmuszona odebrać ci "wychodne" w tym tygodniu. Mylene, uśmiech! Kwaśna jesteś jak wino ze sklepu na rogu. Renee, obudź się i do pracy. Claudine - zwróciła się do mnie - usiądź proszę, uczeszę cię wreszcie jak należy.
Dziewczyny powstały i zaczęły zbierać się do wyjścia. Obrażona Babett wyszła pierwsza unosząc wysoko brodę. Marie złapała za rękę Renee i wyszły obie, a tuż za nimi następne dwie. Pokój opustoszał. Madame posadziła mnie na krześle i stanąwszy za mną rozpoczęła zabawę z moimi włosami. Rozczesywała je, gładziła, dotykała. Zamknęłam oczy. Tęsknota i wspomnienia nagoniły pod powieki obraz mamy. Stała nade mną zniecierpliwiona próbując ugłaskać moje włosy, szarpała kosmyki, szeptała jakieś przekleństwa pod nosem, czasem tupała w zniecierpliwieniu nogą. A ja chłonęłam te rzadkie chwile bliskości. Mamusiu... Niech cię diabli!
Madame skończyła swoje dzieło i z dumą zakrzyknęła:
- Mon Die, jakaś ty piękna teraz!
Spojrzałam na siebie w lustrze.
Włosy misternie upięte na czubku głowy, małymi kosmykami uciekające przy uszach dodawały mi tajemniczości. Madame stojąc za mną i balansując drugim lusterkiem próbowała mi pokazać tył głowy.
- No jak?
Patrzyłam zachwycona. W odbiciu widać było mój kark i ramiona, rzeczywiście były piękne.
- No zbieraj się! - poganiała mnie Madame - wszyscy czekają. Zmarnotrawiłyśmy sporo czasu.
Zeszłam do salonu pełna skupienia. Widok był już mi znajomy. Ściany, dywany, kandelabry, otomany i dziewczęta.
Usiadłam pod ścianą wciąż jeszcze czując jedwabisty dotyk grzebienia w rękach Madame.
Pierwsza tego wieczoru złapała klienta Marie i miała rację, okazał się nim konusowaty jegomość o wyglądzie urzędnika z poczty. Trzymając za rękę olbrzymkę i zadzierając głowę, prawił jej półgłosem komplementy, a ta swoim zwyczajem, śmiała się z nich donośnie. Wychodząc odwróciła się do mnie i podbródkiem wskazała zamyśloną Renee. Rzeczywiście piękność dziewczyny onieśmielała klientów, którzy krążyli wokół niej, bojąc się wyrwać z zadumy. Zauważyła to Madame i jakby od niechcenia podeszła do Renee, z uśmiechem powiedziała kilka słów, po których tamta wyprostowała się, wypięła piersi, wysunęła biodro i zatrzepotała w kierunku mężczyzn rzęsami. Jeden nabrał odwagi i podszedł do niej. Położył dłoń na wysuniętym biodrze dziewczyny, przysunął się blisko i zaczął ją do czegoś usilnie namawiać. Ta jednak potrząsnęła przecząco głową i wskazała w stronę bufetu. Zrozumiałam, że namawia klienta na szampana. Przestałam dalej obserwować tę parę, bo nagle do salonu wtargnął śmieszny, czarnowłosy karzeł śpiewając głośno znaną, nieprzyzwoitą nawet dla nas kurtyzan, piosenkę. Podbiegł do Madame i okręciwszy nią, próbował zmusić do tańca. Ta choć udawała oburzoną jego postępkiem, śmiała się, bijąc go lekko po ramieniu.
- Monsieur Lautrec, oszalał pan, jak Bóg w niebie, oszalał. Któż to widział wpadać tak prosto z ulicy i porywać do tańca wiekową kobietę?
- Pani? Pani niby ma być ową wiekową matroną? Ha ha ha ha! Madame, przecież pani dobrze wie, że gdyby nie odpalała mnie pani za każdym razem, nie oglądałbym się za żadna inną w tym czy innym bu... świecie - dokończył śmiejąc się głośno. Jego oczy błyszczały drwiącym, czarnym, wręcz uwodzicielskim blaskiem.
Madame poczerwieniała i nie przestając uderzać dłonią ramię karła wysokim, wibrującym tonem dalej go beształa.
- Kokiet! Flirciarz! Bałamut! A uspokój mi się tu monsieur i nie wyśpiewuj tych ohydnych kupletów. To porządny zakład.
- Porządny, oczywiście, że porządny, jakże by nie - kpił karzeł - a ja właśnie potrzebuję się porządnie upić. Daj mi proszę kieliszek absyntu... albo nie, daj całą butelkę. Usiądę tam w kąciku - wskazał miejsce obok mnie - i będę cichutko i porządnie upijał się. Bez śpiewu - dodał po chwili.
Rzeczywiście przysiadł przy mnie i wychyliwszy pierwszy kielich alkoholu bez słowa, spojrzał na mnie.
- Mademoiselle? Czy my się już nie poznaliśmy?
- Nie monsieur, nie licząc zderzenia w drzwiach - odpowiedziałam.
- A tak - jego spojrzenie zrobiło się bardziej uważne - tak, teraz sobie przypominam. To panna staranowała mnie i poturbowała.
- Widać niezbyt mocno skoro pan tu wrócił - odcięłam się.
Nalał sobie drugi kieliszek i tak jak poprzedni wypił duszkiem.
- Właściwie to nie ma zbyt wielkiego sensu przelewać, skoro można by spokojnie bezpośrednio... jednak renoma tego zakładu zobowiązuje mnie do przestrzegania pewnych konwenansów. Napijesz się?
- Tak, szampana poproszę - odpowiedziałam szybko, zgodnie z wytycznymi Madame.
- Nie kochaniutka, nie szampana ci proponuję. Na te siki możesz sobie naciągać innych idiotów. Pytam czy napijesz się ze mną tego tu - uniósł butelkę ze szmaragdowym płynem wyżej.
- Nie, dziękuję, akurat płacą mi za siki od idiotów, za żłopanie z pijanymi karłami nie dostaję premii, a przyjemność z tego też pewnie żadna.
Przerwałam przerażona swoim wybuchem. Myślałam, że się zdenerwuje, ale o dziwo wcale nie. Na jego twarzy rozlał się dziwny uśmiech, a w oczach znów zamigotał kpiący blask. Patrzył na moją twarz, włosy, ramiona, potem jego wzrok ześlizgnął się jeszcze niżej. Po chwili jednak odpowiedział.
- No, odważna jesteś. Tak wyrąbać klientowi prosto w twarz, że jest... pijakiem. Nie boisz się, że poskarżę się Madame.
Nie odpowiedziałam. Rzeczywiście przestraszyłam się swojej impulsywności. Dobrze mi było u Madame i nie chciałam stracić posady. Karzeł wydawał się być mocno z nią zaprzyjaźniony. Jednak przeprosiny nie chciały mi przejść przez gardło. Spuściłam głowę. Milczałam, ale znacząco pociągałam nosem.
- Ej no, mademoiselle? Chyba nie urządzasz mi tu sceny z kajaniem się i płaczem? Przecież powiedziałaś prawdę. Jestem pijanym karłem... a za chwilę zamierzam być jeszcze bardziej pijanym karłem.
Roześmiałam się wbrew sobie, podniosłam głowę i przyjrzałam się bacznie mojemu rozmówcy. Jego karykaturalna sylwetka z krótkimi nogami i nieproporcjonalnie rozwiniętymi barkami nie raziła mnie już tak mocno, czarna, gęsta broda nie odstręczała, a binokle nie przesłaniały urody jego ciemnych oczu. Usta wprawdzie były zbyt pełne i mięsiste jak na mój gust, jednak nie wiadomo dlaczego w mojej głowie pojawił się ich obraz muskających i skubiących delikatnie moją pierś. Westchnęłam. Karzeł patrzył wnikliwie na moją twarz i nie było widać po nim, żeby zielonkawy trunek na niego podziałał. Nabrałam ochoty, aby się z nim napić, żeby porozmawiać, opowiedzieć o sobie i wysłuchać o nim. Obraz mięsistych warg sunących po moich sutkach stał się coraz bardziej wyraźny i kuszący, w głowie zaświtała myśl o wspólnej nocy. Jednak scenę przerwała Madame, która podeszła do nas żywym, sprężystym krokiem i oznajmiła półgłosem.
- Claudine, dżentelmen z jedwabnym fularem, tak ten - podążyłam za jej wzrokiem - wyraził chęć poznania cię bliżej dzisiejszego wieczoru. Przejdźcie proszę do koralowego saloniku. Monsieur Lautrece, czy życzy pan sobie jeszcze coś do picia? Nie? Dobrze, jeśli jednak zabraknie proszę dać znać...
Wstałam otrzepując suknię ze zgnieceń, spojrzałam na karła. Nie patrzył jednak na mnie, wgapiony w butelkę w ręku. Odwróciłam się zamierzając odejść w kierunku mężczyzny w jedwabnym fularze.
- Do widzenia Claudine - usłyszałam.
Odwróciłam się. Podniósł wzrok i uśmiechał się do mnie ciepło.
- Nie powie pan jej o moim zachowaniu? - spytałam
- Nie, naciągaj spokojnie idiotę w fularze na te siki. Nie, nie powiem... Miło było pić w twoim towarzystwie.
- To dlaczego pan nie wykupi wieczoru ze mną? - wypaliłam.
Nie odpowiedział. Usłyszałam ponaglające sykanie Madame i odeszłam w kierunku mojego mężczyzny na ten wieczór. Miał brzydkie, cienkie wargi, nie wyobrażałam sobie ich sunących po moich piersiach.