- Zenuuuuuś! - wpadłam dosłownie jak tajfun do mieszkania. No, ale miałam konkretny, ważny powód, żeby ulec ekscytacji i uczuciu nieokiełznanej radości. Musiałam natychmiast się nią podzielić z najbliższą mi osobą, czując, że wraz z niesamowitą informacją, jaką w sobie nosiłam, przepłynie poryw euforii.
Mąż powitał mnie w kuchni, zajęty robieniem warstwowej sałatki z wędzoną rybą, według przepisu tego fajnego bruneta o lśniących oczach z telewizji.
- Cześć Żabciu? Co tam?
- Zenek, nie uwierzysz co ja dziś odkryłam?
- Jeśli to tylko nie jest jakiś nieznany nauce rój meteorytów, albo supernowa, to jednak jestem skłonny uwierzyć we wszystko co powiesz...
- Ależ ty dzisiaj nastawiony jesteś atawistycznie do mnie...
- Chyba antagonistycznie...
- No mój drogi, jednak to ja wiem lepiej, jak ty jesteś nastawiony do mnie - skwitowałam z godnością - i co za rybę dałeś do sałatki? Makrelę? Bój się Boga Zenuś, przecież tyle razy mówiłam, że pstrąg idealnie się komponuje i daje poczucie niezobowiązującej, kulinarnej elegancji. Ewentualnie jeszcze sieja mogłaby...
- Co tam Żabuś odkryłaś dzisiaj? - przerwał mi w pół zdania mąż.
- Faktycznie, miałam podzielić się z tobą bombowym niusem. Otóż Zenuś, ja zauważyłam... uprzytomniłam sobie, że jestem - przez moment poczułam zawstydzenie, wzruszenie i skromność, jaka zapewne jest udziałem największych - jestem poetą!
Zenek odwrócił się tak gwałtownie, że przestraszyłam się nie na żarty o swoje życie, bo wciąż miał nóż w ręku.
- Poetą? - wyjąkał.
- A co cię tak dziwi? Właściwie było nieuniknione, że wcześniej czy później odkryję, iż nim jestem... Popatrz, przecież mam niespotykaną wrażliwość, empatię, miękkość duszy, kryształową czystość harmonizowania słów w odpowiednie sekwencje, rozdmuchaną umiejętność niebanalnego wyrażania tej drugiej, spodniej strony świata... O, popatrz teraz, ja ja się wyrażam i jak lekko mi to przychodzi. No kochany, nie każdy tak potrafi. Uwierz.
- Tak Żaba, ale...
- Ty nie wierzysz?
- Nie skąd? Wierzę... wierzę... tylko... zdziwiony byłem, że... powiedziałaś poetą, a nie poetką...
- Święci pańscy, Zenuś! To przecież oczywiste. No, ale ty jako osoba na wskroś prozaiczna, możesz nie wyczuwać tej subtelnej różnicy. Poetka to taka tam... wierszokletka, gryzmoła jakich na kopy. Pisze jakieś tam rymy, strofy, bzdury... Żadna tam Szymborska. A poeta? O, poeta to już ktoś. To człowiek niepokorny, niezgadzający się na kompromisy szarości życia, to romantyczny fajter stawiający czoło nawałowi brudnej pospolitości tłumu. To Mickiewicz, Norwid, Gombrowicz, Stachurski...
- Na Gombrowicza przymknę oko, ale co Stachurski robi w tym zestawie?
- Zenek! Ty mnie tak nie przypieraj nazwiskami do ściany. Mam wrażenie, że chcesz moją wenę wdeptać w ziemię, a mnie samą ściągnąć do kieratu pospolitej rzeczywistości.
- Nie miałabym nic przeciwko temu drugiemu, naczynia przydałoby się umyć - mruknął pod nosem mąż, ale głośno dodał - co miałbym robić, żeby cię wspierać w tym kreowaniu świata lirycznego.
- To oczywiste mój misiaczku - rozpromieniłam się, zachwycona, że wreszcie zaczynają w dyskusji padać konkrety - musisz zostać moim Muzem.
- Muzem?
- No Muzem, taką męska odmianą Erato.
- Żabciu, mnie to chyba bliżej do muzeum, niż do muzowania...
- A tu to się spierać z tobą nie będę - rozzłoszczona wykrzyknęłam tupiąc nogą.
Egoista jak Boga kocham, samolub, sobek, nieużyty, wpatrzony w siebie męski protekcjonista.
- Żabcia, kurde no... już dobra, niech ci będzie. Będę twoim Muzem.
- Zenus od początku czułam, że się zgodzisz - ucieszona pocałowałam go w policzek i pogłaskałam po ramieniu.
Wciąż stał nad tą nieszczęsną sałatką z nożem w ręku i wcale nie wyglądał na apoteozę liryki, ale co tam, odrobina pracy i kreatywności i przeistoczę go w najprawdziwszego Muza, na jakiego niewątpliwie mój talent zasługiwał.
- Na początek Zenuś dokończ przyrządzanie dania i pamiętaj, warstwa marchewki na warstwę cebuli, żeby stworzyć dramatyzm kolorystyczny. Potem chodź do pokoju i popatrz co ja tam tworzę z kartki papieru i ...
- Origami?
- Zenek! Jak tak masz muzować...
- Dobrze, już dobrze - roześmiał się mój mąż - idź pisz arcydzieła, a ja skupię się na dramacie kolorystycznym marchewki z cebulą.
Zachęcona wparciem swojego osobistego Muza udałam się do pokoju, aby w ciszy i skupieniu podarować ludzkości coś niezapomnianego, prosto z serca. Zaczęło mi się nawet dobrze przelewać natchnienie. O nie, nie żebym szła na łatwiznę i napisała byle jaki białe wierszydło, nie to ma być wstrząsający aż po dno duszy poemat. Najbliższy mym doświadczeniom byłby chyba erotyk...
- Zeeeeenek! - przywołałam swojego osobitego Muza.
- Tak Żabciu?
- Zenuś słuchaj - nabrałam w płuca powietrze i rozpoczęłam deklamację:
Rozedrzyj na mnie ubranie mej duszy.
Zasmakuj rozkoszy ognia uczucia
Niech palców twych dotyk wstydliwość mą skruszy
do bólu, do żaru, do serca ukłucia.
Rozpędźmy mustangi żądzy w dzikości
Otoczmy swe ciała oddechem natury
Niechajże przemówi ustami miłości
Afekt tworzący pożądań figury...
- I jak? Parzy co? - zapytałam skromnie spuszczając oczy.
- A jak wrzucę to na taką stronę literacką w internecie to te napuszone poetki pospadają ze stołków.
- Parzy Żabciu, parzy pretensjonalnością i faktycznie można spaść ze stołka.
- Co? - osłupiałam - Co powiedziałeś? Jak możesz być tak okrutny i niehumanitarny?
- Żaba, będę szczery, dla twojego dobra. Właśnie dlatego, że jesteś mi bliska. Pisać poezję wbrew potocznej opinii nie każdy może... no może może, ale nie potrafi. I ty tego też nie potrafisz... Ciii - uciszył moje protesty - jesteś kochanie przepojona liryką i jak dla mnie wcieleniem erotyzmu, ale... dziecino... nie publikuj proszę takich rzeczy.
Rozpłakałam się. No jak to tak? Tak ma wyglądać wsparcie ze strony najbliższej osoby? Przecież to klasyczny przykład zagaszenia płomienia potęgi kreowania liryki w człowieku.
Zenek podszedł i przytulił mnie.
- Żabuś, złotko, no zrozum. Czytaj ty wiersze, zachwycaj się, dobrze pisz je sobie, nawet mi je deklamuj wieczorami, a co tam... ale nie wpadaj w euforię, że jesteś poetką. Nie chcę w tobie zgasić entuzjazmu, ale chcę żebyś zrozumiała, że nie każdy rodzi się Norwidem czy Szymborską, ba - nawet Stachurskim i to żaden defekt i ujma. Jednak raczej też nie każdy powinien upowszechniać wnętrza swych "szuflad".
- To co mam robić Zenuś, co? - zachlipałam żałośnie.
- Pisz Żabcia, pisz nadal, skoro sprawia ci to przyjemność tylko nie wystawiaj tego zaraz pod pręgierz publicznej oceny...
- Nie, Zenek, zrozumiałam właśnie, ja nie mam talentu do tworzenia, może raczej już do odbierania poezji...
- O to, to... - przerwał mi Zenuś - odbieraj ty ją sobie kiedy tylko chcesz i chodź też odebrać pełne dramatyzmu kolorystycznego dzieło sztuki kulinarnej.
Poszłam posłusznie za nim do kuchni. Pewnie ma racje ten mój mąż. Nie jestem stworzona do pisania epopei dwunastozgłoskowcem. Jednak nie wszystkie dzieła pisane są wierszem, a ja przecież prozą potrafię posługiwać się wyśmienicie!
- Życie, życie jest nowelą... - zaśpiewałam jak Stachurski.