Dla rozluźnienia atmosfery na blogach zamieszczam opowiadanie o miłości, dedykując je wszystkim zakochanym - tym szczęśliwie i tym nie, tym ze wzajemnością i bez, tym realnie i tym wirtualnie, tym w partnerze i tym samym w sobie.
Słońce wstawało z rumianym uśmiechem, leniwe okraszając niebo złotymi promyczkami. Ptaki rozświergotały się, a drzewa rozszumiały. Trawa zazieleniła się soczyście, zapraszając przyjaciółki-kwiatki, by szły z nią w konkury i pokazały światu ujmujące barwy i kształty. Pszczółki zabzyczały melodyjnie, zachęcone słodkim zapachem stokrotek, bratków, rumianku i maków, a motyle, stając z nimi w zawody w lataniu, unosiły się w powietrzu na swych bajecznie kolorowych skrzydłach. Matka Natura popatrzyła na wstający, letni dzień z dumą rozsadzającą obfitą pierś, rozmyślając na głos z zadumą w głosie:
- Walnąć tu jeszcze tęczę, czy będzie to lekka przesada?
Kasieńka zerwała się z łóżka.
- Czyżby dzionek wstał przede mną? Olaboga! Leniwe dziewuszysko ze mnie! Szkoda każdej minuty, gdy tyle pracy, tyle zajęć, a tylko dwie pracowite rączki.
Zaczerpnęła z porcelanowej misy źródlanej, krystalicznie czystej wody, obmyła rumiane lico. Sięgnęła po grzebień i rozczesała pszeniczne, sięgające po krągłe półdupki, falujące pukle. Jej gibkie dłonie w dwie minuty uporały się z niesfornymi lokami i zaplotły gruby warkocz. Popatrzyła Kasieńka na swe dzieło, a z ust jej wyrwał się donośny, dźwięczny śpiew:
Hej, ja dziewczę pracowite
Hej, ja pójdę robić w pole
Hej, naczynia nieumyte
Hej robotę tę ...
Tu urwała, bowiem przez okno już przyzywał ją poranek, wabiąc żywymi, krzykliwymi kolorami, odgłosami , tudzież zapachami. Nie bacząc, iż jeszcze w koszulinie tylko, wybiegła Kasieńka za dom, na łąki. Bose nogi obmyła rosa, a delikatny chłód pokrył ciało gęsią skórką. Dziewczyna zatańczyła z radości tak cudnie, że cała przyroda zastygła na moment z zdumieniu i podziwie, aż Matka Natura zaskoczona zapytała:
- Co jest?
Kasia nie bacząc na nic wirowała zapamiętale. Och, jakże ona tańczyła. Ruszała rytmicznie biodrami, potrząsając nimi niekiedy, przebierała nogami, ręce przed siebie wyrzucała, piersiami falowała, głowę chyliła, a i zaklaskała czasem. Kwiaty zawstydzone jej urodą pochyliły główki, trawa zbladła z zazdrości, ptaki tak zatkało aż ucichły, a pszczółki ... pszczółkom wciąż tylko bzykanie w głowie.
Wtem... przypomniała sobie Kasieńka, iż huk roboty przed nią. Spłoszona i zawstydzona, biegiem zawróciła do alkowy.
- Cóż ja, nieszczęsna, matuś powiem? Jak wytłumaczę poranne lenistwo? Niedobra ja, zła dziewczyna! A bić mnie i batożyć, a kamieniami we mnie ciskać, smagać do krwi, włóczyć końmi po gościńcu i w dyby na rynku zakuć. Miast matuli biednej ulżyć w pracy, miast rąk jej odejmować roboty ciężkiej, tańczę ja na świeżej rosie lambadę.
Przebrała się w mig w skromną, burą sukienkę, zapinaną na rząd malutkich guziczków sięgających po samą szyję, na włosy zarzuciła czarną chustkę, a zgrabne stópki obuła w ciężkie, robocze kamasze. Cóż, kiedy nawet ten siermiężny strój nie był w stanie ukryć wybujałej urody dziewczęcia. Spod chustki nieśmiało wychylały się raz po raz złote kędziory, a pod burym materiałem prężyły się jak dwa kurhany piersi krągłe, na pierwszy rzut oka widać, że twarde jak kamienie młyńskie. Biodra wyginały się łagodnym łukiem, uda wabiły jędrnymi mięśniami, a kibić zapraszała by objąć ją ruchem mocnym i stanowczym. Tak, tak... piękne dziewczę wyrosło z tej Kasieńki i niejedna gwiazda na firmamencie urody jej zazdrościła.
Ruszyła Kasieńka raźnym krokiem do pracy. Szła jak prosta wyrobnica w pole pracować. Ptaki gwizdały z podziwem dla jej poświęcenia i oddania, kwiaty oddawały hołd chyląc główki ku ziemi, drzewa szumiały wzburzone niesprawiedliwością świata, żuczki przystawały, motyle przysiadały, a pszczółki - pszczółkom wciąż bzykanie w głowie.
A dnia tego stało się inaczej niż zwykle. Po wielu latach w świecie spędzonych, w różnorakich szkołach i akademiach wracał w rodzinne pielesze młody dziedzic, Jerzy. Znali się z Kasieńką od dziecięcia, lecz wiele wody upłynęło odkąd się ostatni raz widzieli. Jerzy, przez bliskich Jurko nazywany, przybywał na łono rodziny z chorą duszą, na której wyryło się piętno pogardy dla kobiet. Napatrzył się on w miastach na wszelakie kokoty, damulki, latawice i lafiryndy światowe i teraz jego serce schorzałe było z niewiary, iż jest gdzieś tam może sobie cichutko żyć dziewczę czyste, robotne z piękną, nieskalaną duszą.
Sam Jurko był chłop co się patrzy, wysoki, prosty jak strzała, o oczach błyszczących, bujnej czuprynie kruczych włosów i wąsie równie obfitym i czarnym. Dziewczęta mdlały na jego widok, by potem wstać i śnić o nim na jawie. Co bardziej gorętsze i w nocy miewały sny niespokojne z pięknym Jerzym w roli głównej.
Sama Matka Natura, gdy ujrzała jadącego w zgrabnym powoziku, z zaprzężona do niego kasztanową klaczą, chłopca zawołała:
- Osz ty....
I zafalowała mocno jej pierś obfita.
Tego dnia Jerzy wydawał się jeszcze urodziwszy, kasztanowa klacz jeszcze bardziej kasztanowa, a wąs Jerzego czarniejszy i bujniejszy. Pędził młodzieniec wiedziony tęsknotą do domu, nie bacząc na nic wkoło. Koń śmigał po wąskiej dróżce, którą to skromnie spuściwszy głowę spieszyła Kasieńka w pole. Nuciła sobie tylko znaną pieśń patriotyczną i nie usłyszała nadciągającego niebezpieczeństwa. Nie uskoczyła w porę. Koń pchnął ją brutalnie na bok i padło dziewczę zemdlone.
Przyroda widząc ów wypadek straszliwy zamarła. Ptaki zamilkły, drzewa przestały szumieć, ptaszki śpiewać, motylki tańczyć w powietrzu i tylko słychać było natarczywe, jednostajne brzmienie, to pszczółkom wciąż tylko bzykanie w głowie...
- Cicho tam - zakrzyknęła załamując ręce Matka Natura - Nie widzicie, że niezły melodramat nam się szykuje?
Wkoło zaległa głucha cisza. Wyczuł też dramatyzm sytuacji Jerzy. Wstrzymał kasztanową klaczkę i głośno zapytał sam siebie.
- Co to było? Oby tylko moja bryczka nie została uszkodzona.
Wysiadł ze zgrabnego powoziku, otrzepał ubranie z pyłu polnej drogi i rozpoczął poszukiwania źródła dziwnego, zalegającego wkoło napięcia. Bryczka cała, konik cały. Cóż więc to? Dojrzał leżący przy drodze ciemny kształt.
- Czyżbym niechcący pozbawił życia jakowąś staruszkę - niebogę? - zamyślił się młodzian - Co robić, co robić? Zwiać, czy wykazać się szlachetnym porywem serca?
Chwilę rozważał, po czym skłonił się jednak ku temu drugiemu.
Uratowanie staruszki zawsze dobrze w życiorysie wygląda - pomyślał - a gdybym zwiał to gdy zacznę kiedyś karierę polityczną, kto wie, czy nie znajdą się świadkowie dzisiejszego incydentu i nie nabrużdżą potem w obiecującym awansie.
Podbiegł i uklęknął przy leżącej Kasieńce. Uniósł lekko głowę i zsunął czarną chustkę z głowy. Rozsypały się złote kędziory. Spojrzał Jurko w blade oblicze i uwierzyć nie mógł, w ramionach jego leżało piękne, niewinne dziewczę.
- Ktoś ty? - wyjąkał.
Dziewczę jednak milczało uparcie.
Przez moment miał Jerzy ochotę potrząsnąć dziewczyną, ale szybko się opanował i tylko uprzejmie spoliczkował ją by ocucić i powołać znów do życia, jak też dla wywołania ładnych rumieńców.
Kasieńka otworzyła oczy.
- Jurko - wyszeptała.
- Znasz mnie? - zakrzyknął zdziwiony wielce młodzian.
- Tak, to ja... Kasieńka.
Teraz dopiero opadły łuski z oczu panicza.
- Katarzyno, to ty? Naprawdę ty? Bój się Boga! Jak ty wyglądasz? Co to za strój? Ten fason sukni wyszedł z mody już ze trzy sezony temu... I ta chustka! A pfe!
Załkała dziewczyna.
- Dyć wiem, wiem... ale tatulo pomarli trzy roki nazad, bracia pożenili się i zapomnieli o mnie i matuli, no i zostały my dwie sieroty na tym świecie. A tu komornik... i... wszystko inne.
- Nie może być? - zafrasował się chłopak.
- Och, nie jest tak źle - oświadczyła nagle Kasia, wstała i otrzepała sukienkę - mam dwie silne ręce, zdrowie, urodę i chęć do pracy.
Przyjrzał jej się raz jeszcze Jerzy i z każdą minutą podobała mu się bardziej.
- Zostań Kasiu mą dziewczyną - wypalił obcesowo - kupię ci dom na mieście, pracować nie będziesz musiała, tylko moja będziesz i już.
Oniemiała Kasieńka, a wraz z nią przyroda cała. Wiatr ucichł, chmurki przestały płynąc po niebie, ptaszki zamilkły, kwiatki zawstydzone zakryły się listkami, i tylko bzyczenie słychać było - to pszczółki wciąż o jednym...
- Jakże to tak? Jak śmiesz czynić mi taką propozycję niegodną - szepnęło dziewczę spłonione - com tobie takiego uczyniła, prócz sympatii i radości okazanej z powrotu, że mnie chcesz pohańbić?
Odwróciła się Kasieńka na pięcie i pomaszerowała z godnością w pole pracować.
Matka Natura, która obserwowała całe zajście pokiwała głową i rzekła mądrze w zamyśleniu:
- No, no, no, no, no...
Od tego afrontu wylewała Kasia łzy przez trzy dni. Wraz z nią płakało deszczem niebo. Kwiaty stuliły płatki, drzewa zwiesiły gałęzie, ptaki pochowały się , a pszczółki siedziały w ulu... marząc po cichu o bzykaniu. Nawet Matka Natura pochlipywała i wycierała łzy kawałkiem białej i miękkiej chmurki, która szybko się zużyła i poszarzała.
Jerzy chodził w rodzinnym dworku z kąta w kąt. Nic go nie cieszyło, ni swojskie jadło, ni trunki przednie, ni radość rodziny, ni nawet płoche spojrzenia panien służących, rzucane ukradkiem na urodziwego młodziana. Przed oczami wciąż stał obraz zawstydzonej Kasieńki, jej liczka cudnego, jej loków złocistych, piersi strzelistych, bioder łagodnych, ud... Słowem - Kasia nie chciała mu wyjść z głowy.
Jednak było coś czego nie mógł pojąć. Ta jej prawość, skromność, prostota i dobroć. Czyżby to była ta o której marzył, ale przestał wierzyć w jej istnienie? Ta, którą szukał po całym świecie, a która mieszkała tuż za miedzą? Ta jedyna?
Gryzł się Jerzy i polemizował sam z sobą. Co robić? Pozostać zblazowanym i pełnym uroku światowcem, czy nawrócić się na drogę cnotliwej, acz siermiężnej niechybnie postawy.
Cóż kiedy jadło nie smakuje, trunki nie dość mocno palą w gardle, rodzina nudzi, a panny służące wydawać zaczęły się jakieś wyblakłe.
Na trzeci dzień nie wytrzymał.
- Kazać mi tu zaprząc kasztankę do powoziku - zakrzyknął.
Jak szalony popędził do skromnego domku na skraju wsi, gdzie zamieszkiwała Kasia z matulą.
Wbiegł Jerzy do ogrodu szukając dziewczęcia. Stała tam w deszczu roniąc łzy. Nawet twarde serce Jurko musiało zmięknąć na ten widok. Podbiegł do Kasieńki i uklęknął przed nią na mokrej trawie.
- Wybacz najdroższa, wybacz! Głupim!
- Też mi nowina - skwitowała Matka Natura stojąca za drzewem i z uwagą przyglądająca się młodym.
- Naucz mnie ukochana prostoty serca, naucz cierpliwości, szczerości, dobroci bym stał się godny ciebie. Przysięgam, nie tknę twego ciała przenigdy, kochać cię będę miłością najczystszą.
Popatrzyła Kasieńka na młodzieńca i oczom własnym nie wierzy. Nawrócił się? Uwierzył w kobietę godną jego miłości? A co jeśli to tylko chwilowy poryw serca? Jak mam postąpić? Którą drogą pójść?
- Co robić? Co robić? - zapytała się w duchu dziewczyna
Potoczyła wzrokiem po ogrodzie szukając odpowiedzi. Matka Natura jednak wzruszyła ramionami i dyskretnie milcząc schowała się za drzewem. Ptaszki ukryły wśród listowia, kwiatki wśród murawy, motylki... licho wie gdzie i tylko... pszczółki wyleciały z ula.
- Co robić? - gorączkowo pytała Kasieńka.
Pszczółki podfrunęły.
- Pracowite me przyjaciółki, powiedzcie, co w życiu najważniejsze? - spytała się ich dziewczyna.
Rój małych stworzonek otoczył głowę dziewczyny i zaszemrał jej wprost do uszu.
- Jak to Kasieńko, nie wiesz? W życiu przecież najważniejsze jest...
I tu urywa się opowieść, bo przecież i tak każdy wie, że "żyli długo i szczęśliwie". A czy dzięki mądrej radzie małych pszczółek, czy na przekór niej, pozostanie tajemnicą alkowy Kasieńki.
Słońce wstawało z rumianym uśmiechem, leniwe okraszając niebo złotymi promyczkami. Ptaki rozświergotały się, a drzewa rozszumiały. Trawa zazieleniła się soczyście, zapraszając przyjaciółki-kwiatki, by szły z nią w konkury i pokazały światu ujmujące barwy i kształty. Pszczółki zabzyczały melodyjnie, zachęcone słodkim zapachem stokrotek, bratków, rumianku i maków, a motyle, stając z nimi w zawody w lataniu, unosiły się w powietrzu na swych bajecznie kolorowych skrzydłach. Matka Natura popatrzyła na wstający, letni dzień z dumą rozsadzającą obfitą pierś, rozmyślając na głos z zadumą w głosie:
- Walnąć tu jeszcze tęczę, czy będzie to lekka przesada?
Kasieńka zerwała się z łóżka.
- Czyżby dzionek wstał przede mną? Olaboga! Leniwe dziewuszysko ze mnie! Szkoda każdej minuty, gdy tyle pracy, tyle zajęć, a tylko dwie pracowite rączki.
Zaczerpnęła z porcelanowej misy źródlanej, krystalicznie czystej wody, obmyła rumiane lico. Sięgnęła po grzebień i rozczesała pszeniczne, sięgające po krągłe półdupki, falujące pukle. Jej gibkie dłonie w dwie minuty uporały się z niesfornymi lokami i zaplotły gruby warkocz. Popatrzyła Kasieńka na swe dzieło, a z ust jej wyrwał się donośny, dźwięczny śpiew:
Hej, ja dziewczę pracowite
Hej, ja pójdę robić w pole
Hej, naczynia nieumyte
Hej robotę tę ...
Tu urwała, bowiem przez okno już przyzywał ją poranek, wabiąc żywymi, krzykliwymi kolorami, odgłosami , tudzież zapachami. Nie bacząc, iż jeszcze w koszulinie tylko, wybiegła Kasieńka za dom, na łąki. Bose nogi obmyła rosa, a delikatny chłód pokrył ciało gęsią skórką. Dziewczyna zatańczyła z radości tak cudnie, że cała przyroda zastygła na moment z zdumieniu i podziwie, aż Matka Natura zaskoczona zapytała:
- Co jest?
Kasia nie bacząc na nic wirowała zapamiętale. Och, jakże ona tańczyła. Ruszała rytmicznie biodrami, potrząsając nimi niekiedy, przebierała nogami, ręce przed siebie wyrzucała, piersiami falowała, głowę chyliła, a i zaklaskała czasem. Kwiaty zawstydzone jej urodą pochyliły główki, trawa zbladła z zazdrości, ptaki tak zatkało aż ucichły, a pszczółki ... pszczółkom wciąż tylko bzykanie w głowie.
Wtem... przypomniała sobie Kasieńka, iż huk roboty przed nią. Spłoszona i zawstydzona, biegiem zawróciła do alkowy.
- Cóż ja, nieszczęsna, matuś powiem? Jak wytłumaczę poranne lenistwo? Niedobra ja, zła dziewczyna! A bić mnie i batożyć, a kamieniami we mnie ciskać, smagać do krwi, włóczyć końmi po gościńcu i w dyby na rynku zakuć. Miast matuli biednej ulżyć w pracy, miast rąk jej odejmować roboty ciężkiej, tańczę ja na świeżej rosie lambadę.
Przebrała się w mig w skromną, burą sukienkę, zapinaną na rząd malutkich guziczków sięgających po samą szyję, na włosy zarzuciła czarną chustkę, a zgrabne stópki obuła w ciężkie, robocze kamasze. Cóż, kiedy nawet ten siermiężny strój nie był w stanie ukryć wybujałej urody dziewczęcia. Spod chustki nieśmiało wychylały się raz po raz złote kędziory, a pod burym materiałem prężyły się jak dwa kurhany piersi krągłe, na pierwszy rzut oka widać, że twarde jak kamienie młyńskie. Biodra wyginały się łagodnym łukiem, uda wabiły jędrnymi mięśniami, a kibić zapraszała by objąć ją ruchem mocnym i stanowczym. Tak, tak... piękne dziewczę wyrosło z tej Kasieńki i niejedna gwiazda na firmamencie urody jej zazdrościła.
Ruszyła Kasieńka raźnym krokiem do pracy. Szła jak prosta wyrobnica w pole pracować. Ptaki gwizdały z podziwem dla jej poświęcenia i oddania, kwiaty oddawały hołd chyląc główki ku ziemi, drzewa szumiały wzburzone niesprawiedliwością świata, żuczki przystawały, motyle przysiadały, a pszczółki - pszczółkom wciąż bzykanie w głowie.
A dnia tego stało się inaczej niż zwykle. Po wielu latach w świecie spędzonych, w różnorakich szkołach i akademiach wracał w rodzinne pielesze młody dziedzic, Jerzy. Znali się z Kasieńką od dziecięcia, lecz wiele wody upłynęło odkąd się ostatni raz widzieli. Jerzy, przez bliskich Jurko nazywany, przybywał na łono rodziny z chorą duszą, na której wyryło się piętno pogardy dla kobiet. Napatrzył się on w miastach na wszelakie kokoty, damulki, latawice i lafiryndy światowe i teraz jego serce schorzałe było z niewiary, iż jest gdzieś tam może sobie cichutko żyć dziewczę czyste, robotne z piękną, nieskalaną duszą.
Sam Jurko był chłop co się patrzy, wysoki, prosty jak strzała, o oczach błyszczących, bujnej czuprynie kruczych włosów i wąsie równie obfitym i czarnym. Dziewczęta mdlały na jego widok, by potem wstać i śnić o nim na jawie. Co bardziej gorętsze i w nocy miewały sny niespokojne z pięknym Jerzym w roli głównej.
Sama Matka Natura, gdy ujrzała jadącego w zgrabnym powoziku, z zaprzężona do niego kasztanową klaczą, chłopca zawołała:
- Osz ty....
I zafalowała mocno jej pierś obfita.
Tego dnia Jerzy wydawał się jeszcze urodziwszy, kasztanowa klacz jeszcze bardziej kasztanowa, a wąs Jerzego czarniejszy i bujniejszy. Pędził młodzieniec wiedziony tęsknotą do domu, nie bacząc na nic wkoło. Koń śmigał po wąskiej dróżce, którą to skromnie spuściwszy głowę spieszyła Kasieńka w pole. Nuciła sobie tylko znaną pieśń patriotyczną i nie usłyszała nadciągającego niebezpieczeństwa. Nie uskoczyła w porę. Koń pchnął ją brutalnie na bok i padło dziewczę zemdlone.
Przyroda widząc ów wypadek straszliwy zamarła. Ptaki zamilkły, drzewa przestały szumieć, ptaszki śpiewać, motylki tańczyć w powietrzu i tylko słychać było natarczywe, jednostajne brzmienie, to pszczółkom wciąż tylko bzykanie w głowie...
- Cicho tam - zakrzyknęła załamując ręce Matka Natura - Nie widzicie, że niezły melodramat nam się szykuje?
Wkoło zaległa głucha cisza. Wyczuł też dramatyzm sytuacji Jerzy. Wstrzymał kasztanową klaczkę i głośno zapytał sam siebie.
- Co to było? Oby tylko moja bryczka nie została uszkodzona.
Wysiadł ze zgrabnego powoziku, otrzepał ubranie z pyłu polnej drogi i rozpoczął poszukiwania źródła dziwnego, zalegającego wkoło napięcia. Bryczka cała, konik cały. Cóż więc to? Dojrzał leżący przy drodze ciemny kształt.
- Czyżbym niechcący pozbawił życia jakowąś staruszkę - niebogę? - zamyślił się młodzian - Co robić, co robić? Zwiać, czy wykazać się szlachetnym porywem serca?
Chwilę rozważał, po czym skłonił się jednak ku temu drugiemu.
Uratowanie staruszki zawsze dobrze w życiorysie wygląda - pomyślał - a gdybym zwiał to gdy zacznę kiedyś karierę polityczną, kto wie, czy nie znajdą się świadkowie dzisiejszego incydentu i nie nabrużdżą potem w obiecującym awansie.
Podbiegł i uklęknął przy leżącej Kasieńce. Uniósł lekko głowę i zsunął czarną chustkę z głowy. Rozsypały się złote kędziory. Spojrzał Jurko w blade oblicze i uwierzyć nie mógł, w ramionach jego leżało piękne, niewinne dziewczę.
- Ktoś ty? - wyjąkał.
Dziewczę jednak milczało uparcie.
Przez moment miał Jerzy ochotę potrząsnąć dziewczyną, ale szybko się opanował i tylko uprzejmie spoliczkował ją by ocucić i powołać znów do życia, jak też dla wywołania ładnych rumieńców.
Kasieńka otworzyła oczy.
- Jurko - wyszeptała.
- Znasz mnie? - zakrzyknął zdziwiony wielce młodzian.
- Tak, to ja... Kasieńka.
Teraz dopiero opadły łuski z oczu panicza.
- Katarzyno, to ty? Naprawdę ty? Bój się Boga! Jak ty wyglądasz? Co to za strój? Ten fason sukni wyszedł z mody już ze trzy sezony temu... I ta chustka! A pfe!
Załkała dziewczyna.
- Dyć wiem, wiem... ale tatulo pomarli trzy roki nazad, bracia pożenili się i zapomnieli o mnie i matuli, no i zostały my dwie sieroty na tym świecie. A tu komornik... i... wszystko inne.
- Nie może być? - zafrasował się chłopak.
- Och, nie jest tak źle - oświadczyła nagle Kasia, wstała i otrzepała sukienkę - mam dwie silne ręce, zdrowie, urodę i chęć do pracy.
Przyjrzał jej się raz jeszcze Jerzy i z każdą minutą podobała mu się bardziej.
- Zostań Kasiu mą dziewczyną - wypalił obcesowo - kupię ci dom na mieście, pracować nie będziesz musiała, tylko moja będziesz i już.
Oniemiała Kasieńka, a wraz z nią przyroda cała. Wiatr ucichł, chmurki przestały płynąc po niebie, ptaszki zamilkły, kwiatki zawstydzone zakryły się listkami, i tylko bzyczenie słychać było - to pszczółki wciąż o jednym...
- Jakże to tak? Jak śmiesz czynić mi taką propozycję niegodną - szepnęło dziewczę spłonione - com tobie takiego uczyniła, prócz sympatii i radości okazanej z powrotu, że mnie chcesz pohańbić?
Odwróciła się Kasieńka na pięcie i pomaszerowała z godnością w pole pracować.
Matka Natura, która obserwowała całe zajście pokiwała głową i rzekła mądrze w zamyśleniu:
- No, no, no, no, no...
Od tego afrontu wylewała Kasia łzy przez trzy dni. Wraz z nią płakało deszczem niebo. Kwiaty stuliły płatki, drzewa zwiesiły gałęzie, ptaki pochowały się , a pszczółki siedziały w ulu... marząc po cichu o bzykaniu. Nawet Matka Natura pochlipywała i wycierała łzy kawałkiem białej i miękkiej chmurki, która szybko się zużyła i poszarzała.
Jerzy chodził w rodzinnym dworku z kąta w kąt. Nic go nie cieszyło, ni swojskie jadło, ni trunki przednie, ni radość rodziny, ni nawet płoche spojrzenia panien służących, rzucane ukradkiem na urodziwego młodziana. Przed oczami wciąż stał obraz zawstydzonej Kasieńki, jej liczka cudnego, jej loków złocistych, piersi strzelistych, bioder łagodnych, ud... Słowem - Kasia nie chciała mu wyjść z głowy.
Jednak było coś czego nie mógł pojąć. Ta jej prawość, skromność, prostota i dobroć. Czyżby to była ta o której marzył, ale przestał wierzyć w jej istnienie? Ta, którą szukał po całym świecie, a która mieszkała tuż za miedzą? Ta jedyna?
Gryzł się Jerzy i polemizował sam z sobą. Co robić? Pozostać zblazowanym i pełnym uroku światowcem, czy nawrócić się na drogę cnotliwej, acz siermiężnej niechybnie postawy.
Cóż kiedy jadło nie smakuje, trunki nie dość mocno palą w gardle, rodzina nudzi, a panny służące wydawać zaczęły się jakieś wyblakłe.
Na trzeci dzień nie wytrzymał.
- Kazać mi tu zaprząc kasztankę do powoziku - zakrzyknął.
Jak szalony popędził do skromnego domku na skraju wsi, gdzie zamieszkiwała Kasia z matulą.
Wbiegł Jerzy do ogrodu szukając dziewczęcia. Stała tam w deszczu roniąc łzy. Nawet twarde serce Jurko musiało zmięknąć na ten widok. Podbiegł do Kasieńki i uklęknął przed nią na mokrej trawie.
- Wybacz najdroższa, wybacz! Głupim!
- Też mi nowina - skwitowała Matka Natura stojąca za drzewem i z uwagą przyglądająca się młodym.
- Naucz mnie ukochana prostoty serca, naucz cierpliwości, szczerości, dobroci bym stał się godny ciebie. Przysięgam, nie tknę twego ciała przenigdy, kochać cię będę miłością najczystszą.
Popatrzyła Kasieńka na młodzieńca i oczom własnym nie wierzy. Nawrócił się? Uwierzył w kobietę godną jego miłości? A co jeśli to tylko chwilowy poryw serca? Jak mam postąpić? Którą drogą pójść?
- Co robić? Co robić? - zapytała się w duchu dziewczyna
Potoczyła wzrokiem po ogrodzie szukając odpowiedzi. Matka Natura jednak wzruszyła ramionami i dyskretnie milcząc schowała się za drzewem. Ptaszki ukryły wśród listowia, kwiatki wśród murawy, motylki... licho wie gdzie i tylko... pszczółki wyleciały z ula.
- Co robić? - gorączkowo pytała Kasieńka.
Pszczółki podfrunęły.
- Pracowite me przyjaciółki, powiedzcie, co w życiu najważniejsze? - spytała się ich dziewczyna.
Rój małych stworzonek otoczył głowę dziewczyny i zaszemrał jej wprost do uszu.
- Jak to Kasieńko, nie wiesz? W życiu przecież najważniejsze jest...
I tu urywa się opowieść, bo przecież i tak każdy wie, że "żyli długo i szczęśliwie". A czy dzięki mądrej radzie małych pszczółek, czy na przekór niej, pozostanie tajemnicą alkowy Kasieńki.