Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos28mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 172
Último jogo

Marta i ja (część czwarta)

Tego wieczoru jadłyśmy kolację we trzy, ja z Martą - przebrane już w koszulki nocne, wykąpane, z ulizanymi włoskami i mama, w eleganckiej sukience i makijażu, jakby gdzieś jeszcze miała zamiar się wybrać. W całym domu panowała cisza. Wpatrywałam się światło lampy stojącej w rogu pokoju. Przez klosz przebijał cień natrętnej ćmy usiłującej za cenę życia zbliżyć się do żarówki. Patrzyłam jak trzepocze skrzydłami, jak namolnie przybliża się i oddala od celu, który w końcu i tak przyniesie jej śmierć.
Przecież to musi ją boleć. Po co więc tak uparcie chce dotknąć światła?
Zmrużyłam oczy i...
- Mamo, jak na prawdę umarł nasz tatuś?
Ręka mamy, z kawałkiem chleba, którą uniosła w kierunku ust, zamarła w pół drogi. Ona sama patrzyła osłupiała na mnie, a w jej oczach wyraźnie widziałam prócz zaskoczenia iskrę strachu i... nienawiści?
Marta również zastygła. Siedziałyśmy tak chwilę w bezruchu i napięciu, aż mama odłożyła kanapkę na talerz, zakryła twarz dłońmi i zaniosła się płaczem.
- Widzisz głupia co narobiłaś? - syknęła mi do ucha Marta.
Nie odpowiedziałam, wpatrywałam się uporczywie w teatr cieni za kloszem lampy i cierpliwie czekałam na odpowiedź.
Proszę, mamusiu, proszę. Ten jeden raz powiedz prawdę...
- Mamo? - zapytała cicho Marta - źle się czujesz?
Mama westchnęła przeciągle, opuściła ręce, otarła łzy. Na jej policzkach czarne smugi tuszu rozłożyły się w dziwny wzór. Przekrzywiłam głowę próbując dostrzec w nich jakiś sens.
- Dobrze... Jesteście już chyba wystarczająco duże, by zrozumieć.
Znów westchnęła. Czekałam. Czułam, że z podniecenia zaczynają pocić mi się dłonie.
- Ze śmiercią taty związana jest tajemnicza historia i... ja sama nie wszystko w niej rozumiem.
Umilkła.
Gdzieś w oddali zaczął ujadać pies. Poznałam, to Brutus starej Jabłońskiej.
Mama znów zaszlochała i otarła łzy kantem dłoni. Marta wstała od stołu, podeszła do niej i zaczęła głaskać uspokajająco po włosach. Podziałało.
- Zacznę od początku. Waszego tatę poznałam na zabawie, takiej tam, zwykłej, wiejskiej potańcówce. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i byłam śliczna. Prawie taka jak wy dzisiaj.
Chyba nie jak ja, przemknęło mi przez myśl.
- On przyjechał na wakacje, do kuzyna... Wciąż pamiętam tamten wieczór, pamiętam w co był ubrany, co mówił, jak patrzył się na mnie - uśmiechnęła się leciutko do wspomnień.
- Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wtedy, po zabawie odprowadził mnie do domu i... zapytał czy będziemy mogli się spotykać, a potem to już całe wakacje, dzień w dzień byliśmy razem. Wyjechał... pisaliśmy, czasem dzwoniliśmy. Wierzyłam, że wróci po mnie i zabierze do miasta, do siebie. Obiecał. No i przecież, pojawiłyście się wy... Studencik - mówił o nim mój tato. Studencik ma takie dziewczyny jak ty na pęczki i kopniaka się od niego jedynie doczekasz... ale się mylił, bo wrócił. Tylko, że nie zabrał mnie... nas, do miasta, raczej sam stamtąd uciekł. Przeprowadziliśmy się do domu babci. Ciężkie to były dni, trudne... ale kochaliśmy się z Markiem, waszym tatą ogromnie... i was kochaliśmy oczywiście. Byłyście naszym szczęściem... A potem... No cóż... - skrzywiła się - Marek musiał jakoś zapracować na rodzinę. Wzięli go na drwala do wyrębu lasu. Drwal. On, on który znał całą historię świata, który recytował wiersze klasyków z pamięci, który mówił obcymi językami, on musiał w taki sposób zarabiać. A to wszystko przez... przeze mnie... - umilkła.
Pies Jabłońskiej nie przestawał ujadać.
Głupi Brutus, co go ugryzło?
Mam znów podjęła opowieść.
- W tamten dzień zajęta byłam praniem pieluch, was oddałam pod opiekę babci i wtedy przyszedł on... Wiedziałam, że to coś strasznego. Patrzył na mnie i nie mógł słowa wydusić... mojego ukochanego przygniotło drzewo.
Teraz rozpłakała się na dobre. Znów zakryła twarz. Słowa padały za dłoni.
Kto przyszedł?
W momencie, gdy on tracił życie, ja pochylałam się nad obsranymi pieluszkami. Nikt mi nigdy nie powiedział jak do tego doszło. Mówią, że nikt nie widział momentu wypadku... On też... ale nie wierzę...
On? Jaki on?
Szlochała rozpaczliwie, a ja patrzyłam bezradnie. Chciałabym jej pomóc, jednak nie umiałam się przemóc, aby tak jak Marta podejść do niej i uspokajająco całować włosy i szeptać ciepłe dobre słowa:
- Mamusiu, nie płacz proszę... Kocham cię mamusiu.
Siedziałam milcząc, wciąż wpatrując się w lampę w rogu pokoju. Nie widziałam już cienia ćmy, rozpaczliwie usiłującej zbliżyć się do źródła światła. Dotarła do celu.
Kto taki opowiedział ci o śmierci taty? Dlaczego znów kłamiesz mamusiu? Dlaczego nie ma w tej opowieści ani słowa o jego bracie bliźniaku?
Mama podniosła się z krzesła.
- Wystarczy na dziś - powiedziała twardym tonem - rozbolała mnie głowa, muszę się położyć.
Tusz z rzęs nie tworzył już fantazyjnych wzorów na jej policzkach, jedynie szare rozmazane smugi.
Pies Jabłońskiej ucichł. Mama wyszła, a Marta za nią. Zostałam sama. Wstałam, podeszłam do lampy, dotknęłam palcem klosza.
Biedna mała. Po co ci to było?

Następnego ranka Marta zaatakowała mnie.
- Jak mogłaś? Jesteś wstrętna! I nawet jej nie pogłaskałaś, nie pocałowałaś!
Spuściłam głowę czekając, aż się uspokoi i wykrzyczy.
- Nie wierzę w jej opowieść, to kolejna bajka... - wyszeptałam.
- Ona nie kłamała - krzyczała - płakała przecież!
- Może nie kłamała, ale coś ukrywa. Martuś, ani słowem nie wspomniała o tym, że tato miał brata, a przecież na tamtych zdjęciach...
- Może to nie był brat taty - Marcie trudno było powątpiewać w brak szczerości u mamy.
- To niby kto? Święty Mikołaj?
- Dlaczego jej się o to nie spytałaś?
- Nie wiem. Chyba dlatego, że znów wymyśliłaby jakąś opowieść. Musimy same odnaleźć prawdę o tatusiu... o nas.
- Niby jak?
- Zdjęcia z szafy w sypialni i te zapisane kartki. Może one odkryją tajemnicę?
- Mama ma wolne i mówiła, że wujaszek dziś do nas nie przyjedzie, więc pewnie będzie siedzieć u siebie w pokoju.
- To wyciągnij ją gdzieś.
- Ja?
- No ty. Poproś ją o spacer. Idźcie do lasu, do wsi, do sklepu, gdziekolwiek.
- Ale jak...?
- Dasz radę - przerwałam jej - zabierz ją stąd na godzinę, nawet na pół wystarczy. Odszukam te zdjęcia i listy.
Marta skinęła głową. Znów byłyśmy ze sobą bardzo blisko.

Mama nie chciała wyjść, jednak na usilne prośby Marty uległa i zgodziła się na krótki spacer.
- A ty Milenko? Nie pójdziesz z nami?
- Nie mamusiu... chcę porysować sobie.
- Możesz przecież później, razem z siostrą...
- Nie mamuś. Zawsze z Martą kłócimy się o złotą kredkę, a tak jak ona pójdzie, to będę mogła rysować do woli. Wymyśliłam sobie fajną suknię dla królewny...
- No dobrze - mama spasowała i zaraz po obiedzie obie z Martą wyszły.
Popędziłam do zakazanej sypialni. Pachniało konwaliowymi perfumami. Przez chwilę stałam wchłaniając ten zapach, ale zaraz otrząsnęłam się i zabrałam za poszukiwania. Pudła ze zdjęciami wciąż stały na dnie czeczotowej szafy. Drżącymi rękoma przekładałam kolejne wycinki, gazety, zdjęcia.
Gdzie jesteś kopertko? Gdzie jesteś kochana? - podśpiewywałam - Nie ukrywaj się przed Milenką... Jest!
Biała koperta bez adresata. Odłożyłam ją na bok i pospiesznie zaczęłam sprzątać bałagan. Ułożyłam wszystko na swoim miejscu, zamknęłam szafę, podniosłam cenny przedmiot i wybiegłam z sypialni. Ręce znów miałam spocone z ekscytacji i aby nie pobrudzić koperty poszłam je najpierw umyć. Czułam się jakoś tak uroczyście. Usiadłam na łóżku z naszym pokoju i wyjęłam fotografie. Najpierw przyglądałam się mamusi w białej sukience. Była prześliczna jak jakaś aktorka i uśmiechała się najpiękniej na świecie. Poczułam dumę, że to moja mama. Chłopcy, stojący po obu jej stronach, mieli bujne czupryny i śmiali się pokazując szeregi równych, białych zębów. Jeden z nich trzymał rękę na ramieniu mamy.
To tata?.
Drugi ręce założył przed sobą, a jedną z nóg wysunął do przodu.
Wujek?
Ciekawe kto zrobił to zdjęcie? Patrzyłam na nie jeszcze chwilę i chłonęłam bijące z niego ciepło letniego dnia i uśmiechów młodych ludzi.
Druga fotografia była trochę niewyraźna. W nieznanym mi pokoju siedzieli na tapczanie dwaj młodzi mężczyźni. Ci sami, co na zdjęciu znad rzeki. Tylko, że teraz nie szczerzyli już zębów, a uśmiechali się lekko. Właściwie uśmiechał się jeden z nich, usta drugiego wyginały się w dziwnym grymasie.
Który z was to tatuś?
Ten z prawej, ten uśmiechający się obejmował małe dziecko... czy to ja, czy Marta? Przyglądałam się w skupieniu dziewczynce na jego kolanach. Pucołowata, prawie łysa, ubrana w śmieszną sukienkę zrobioną na drutach, miała bardzo poważną minę. Przesunęłam wzrok na drugą dziewczynkę. Podobnie odziana, równie tłuściutka i pozbawiona włosów co siostra, minę miała jednak pogodniejszą. W zaciśniętej piąstce trzymała grzechotkę w kształcie kółka.
To Marta, zadecydowałam w myślach.
Dzieci miały około roku. Jeszcze raz przyjrzałam się poważniejszej siostrzyczce. Tak, to ja. Coś mi tu jednak nie pasowało.
Odłożyłam fotografię i sięgnęłam po kartki. Zapisane były różnymi charakterami pisma, pierwsza, na papierze w kratkę zawierała krótki tekst, a litery były równe i uporządkowane.
Pragnę poinformować, że...
Wzięłam do ręki drugą. Tekst dłuższy, litery nierówne i jakby pisane w pośpiechu.
Ukochana moja...
Pospiesz się, zaraz wrócą - poganiałam samą siebie. Wróciłam do krótszego.
Pragnę poinformować, że w zaistniałej sytuacji mam prawo podejrzewać, iż ojcostwo dla bliźniaczek stoi pod znakiem zapytania, a co za tym idzie poczynić stosowne kroki zmierzające w kierunku ustalenia...
Nie rozumiałam poszczególnych słów, jednak sens listu docierał do mnie i sprawiał, że zaczęłam popadać w lekką panikę.
Kto napisał ten list? Co ma znaczyć "ojcostwo dla bliźniczek stoi pod znakiem zapytania"?
Podpisany był inicjałami: K. M. Nic mi one nie mówiły.
Szybko... szybko! Może ten drugi coś wyjaśni?
Ukochana moja. Tyle dni i nocy już minęło od kiedy ostatni raz czułem Twój oddech na ustach. Każdą godzinę oddalającą mnie od tamtych chwil można nazwać pustą...."
Przebiegłam wzrokiem linijki wypełnione czułymi wyznaniami miłości i tęsknoty.
...nasze córeczki...
Stop.
To jeszcze tylko kilka dni, gdy wezmę w ramiona Ciebie i nasze córeczki. Masz rację, dawno już powinienem pójść własną ścieżką, a nie taką jaką wyznacza mi rodzina, zresztą teraz moja rodzina to Wy. Jestem winny Wam miłość i opiekę. Nie wierzę w żadne plotki czy pomówienia. Swojej decyzji nie konsultowałem z nikim, nawet Maćkiem i tylko Tobie właśnie..."
Skrzypienie drzwi i głosy. Marta podniesionym tonem wykrzykiwała:
- Wróciłyśmy! Milena, gdzie jesteś?
Szybko pozbierałam w kupkę listy i zdjęcia, włożyłam je drżącą ręką do koperty i ukryłam w szufladzie biurka. Wybiegłam z pokoju.
- Jestem!
- Patrz Miluś co znalazłam.
Marta trzymała przed sobą dorodnego koźlaka.
- Niezłą sztuka - pokiwałam z uznaniem głową.
Mama zdejmowała buty i schylała się w poszukiwaniu kapci.
- Pokaż Milenko jak ci ta złota sukienka wyszła?
- Jaka sukienka? - zdziwiłam się.
- No, miałaś rysować królewnę w złotej sukience - mama spojrzała na mnie badawczo.
- Aaa tak, ale... ale kredka gdzieś się zapodziała i nie mogłam jej znaleźć...
- Ty gapo - Marta przyszła mi z pomocą - mówiłam ci, że schowałam ją do tego żółtego pudełka na biurku. Gapa jesteś! A teraz to ja ją wezmę, bo mam pomysł na fajny rysunek.

Mama pokiwała głową z dezaprobatą, ale podreptała do kuchni zapominając za chwilę o zamieszaniu z kredką.
Podziękowałam siostrze spojrzeniem, odpowiedziała pytająco, ale pokręciłam głową. Nie teraz, później.
Dopiero wieczorem, gdy leżałyśmy w łóżku zdałam jej relację z poszukiwań.
- Pokaż te listy.
- Nie Martuś. Mama może wejść... lepiej jutro, jak pójdzie do pracy.
- Proszę - nalegała - pokaż choć tylko to zdjęcie z nami.
Sięgnęłam do szuflady i wydobyłam je. Marta usiadła na łóżku i z namaszczeniem wyjęła z mojej ręki fotografię. Długo patrzyła na nią bez słów, prawie nie oddychając.
- Pospiesz się - syknęłam - mama może wejść...
Uniosła głowę.
- Widzisz to? - pokazała palcem na jedną z dziewczynek.
- Co? To chyba ja.
- Tak, ale przypatrz się jednej i drugiej.
- No, jedna się uśmiecha... pasuje bardziej do ciebie... a...
- Nie, Marta, popatrz...
Teraz dopiero dotarło do mnie, żadna z bliźniaczek nie miała blizny na policzku.