Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos28mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 172
Último jogo

Kostek (część siódma)

Wujek Stach z zaciekawieniem, ale i niedowierzaniem wysłuchał historii opowiedzianej przez Olgę i Roberta. Przyjechał w odwiedziny zaraz na drugi dzień po telefonie od nich. Gospodarze oprowadzali go po domu i raz jeszcze zrelacjonowali ostatnie wydarzenia. Sędzia obszedł dostojnym krokiem wszystkie pomieszczenia na parterze, jedne udogodnienia i modernizacje pochwalił, inne zganił, jako rozrzutność i nazbyt światowe nowinki. Zachowując godność i powagę zajrzał do spiżarni, piwnicy, komórki, kotłowni i tylko do obejrzenia pokoi na piętrze i samego strychu, nie dał się namówić.
- Za wysokie progi na moje stare nogi.
- Masz rację wujku - przytaknęła Olga. - Lepiej chodźmy napić się herbaty, mam jaśminową.
- Pamiętałaś Olusiu, że to moja ulubiona?
- Oczywiście. Zapach jaśminu nieodmiennie kojarzy mi się z tobą i ciocią Heleną, z celebrowaniem zaparzania, podawania i picia herbaty. Wy nauczyliście mnie cenić sobie tę prostą przyjemność.
Twarz wuja zajaśniała radością. Olga była córką jego siostry ciotecznej i właściwie najbliższą krewną. On sam, jako jedynak i bezdzietny wdowiec, nie mógł uskarżać się na zbyt liczną rodzinę i z każdym upływającym rokiem, coraz bardziej cenił kontakty z tymi bliskimi, którzy mu pozostali.
W salonie wszystko było już przygotowane na powitanie gościa. Olga poprosiła starsze dzieci o opiekę nad małym Patrykiem i zostali sami w trójkę z Robertem. Sędzia usiadł w fotelu, wyjął z teczki, obity w skórę notatnik, długopis, upił ze stojącej przed nim filiżanki napar herbaciany i odchrząknął.
- No to opowiadajcie moim mili.
- W sumie wszystko ci już powiedzieliśmy wujku - odpowiedział Robert - wszystko co najważniejsze, a jeśli coś nam umknęło, to pewnie dopowiemy w trakcie twojego śledztwa.
- Taaak, wynotowałem sobie pewne nieścisłości i jeśli pozwolicie...
- Niech wuj pyta.
- Po pierwsze, co z kamieniem?
- Nic. Leży wciąż.
- Gdzie dokładnie?
- W ogrodzie - odpowiedzieli razem gospodarze.
- Ty mów - ustąpiła Robertowi Olga.
- Kamień wciąż jest w ogrodzie. Po tamtym nieszczęśliwym wypadku podjęliśmy decyzję, że dopóki nie wyjaśnimy tajemnicy domu, nic nie będziemy tu zmieniać.
- Ale jak szybko tego nie wyjaśnimy, to wyprowadzamy się natychmiast - weszła mu w słowo żona.
- Tak... - wujek Stach zapisał sobie coś w notatniku.
- Druga rzecz- czy mógłbyś Robercie, dostarczyć mi listę osób, które mają znaczenie w tej historii?
- Tak, mam nawet taką przygotowaną. Zapisałem wszystko co ustaliłem; imiona, nazwiska, daty. Gdzieś to położyłem... Czekaj, chyba w sypialni.
Wyszedł. Olga z wujem zostali sami.
- Oluś, a co ty o tym sądzisz?
- Boję się. Bardzo się boję wujku, o dzieci, o Roberta, siebie... Mam sny... zagadkowe, straszliwe... Boję się spać i boję się nie spać, bo wtedy leżę i nasłuchuję i wydaje mi się, że go słyszę.
- Kogo?
- Tamtego.
- No właśnie, to następny punkt, kim jest Tamten, bo z waszych opowiadań trudno się rozeznać? Czy to ojciec tego chłopca, Kostka?
- Nie wiem wujku. Czasem myślę, że tak, a czasem wydaje mi się, że to były właściciel, a czasem, że to całkiem inny, nieziemski byt - jakiś duch, demon... Co ty też sobie myślisz słuchając takich wynurzeń - głos jej się załamał - pewnie, że całkiem ogłupiałam? Wujku! Ja wiem, jak to brzmi... ale... - rozpłakała się.
Wujek spokojnie odłożył notatnik, wstał z lekkim stęknięciem z fotela, podszedł do niej i położył rękę na ramieniu.
- Wierzę ci dziecko, wierzę we wszystko co mi powiedzieliście. Wbrew temu co się utarło, moja praca nauczyła mnie wyczulenia na rzeczy niedające się wytłumaczyć żadnym paragrafem czy przepisem. Wiele razy spotkałem się ze sprawami przeczącymi zdrowemu rozsądkowi i wysłuchałem wielu wynurzeń, które ocierały się o sprawy, na które rozum nie dawał odpowiedzi.
Do pokoju wszedł Robert z kartką w ręce.
- Przepraszam, że tak długo, nie mogłem znaleźć...
Olga wytarła łzy, wstała, poprawiła sukienkę i spokojnym już głosem zaproponowała
- Napijecie się jeszcze herbaty? Może zaparzę świeżej?
Sędzia wziął od Roberta listę.
- Nie Oluś, dziękuję. Czekaj, kogo my tu mamy? Konstanty Breitz, syn i ojciec, Janina Breitz, Abraham Lipski... A jak nazywa się ten kolega Tymka?
- Niestety wciąż nie znamy jego nazwiska - przyznał z zawstydzeniem Robert.
Wujek postawił jakiś znaczek w swoim notatniku.
- Dobrze... jest jeszcze jedna osoba, której ślad warto zbadać.
- Kto taki?
- Owa panna, co to ją Konstanty syn uwiódł, a która odeszła brzemienna...
- Fakt! - wykrzyknął Robert - Cholera, muszę odszukać tego faceta ze szpitala...


Tymoteusz skończył pisanie listu do Kostka. Zredagowali go razem z Julką.
Cześć. Przepraszam za ostatnie moje zachowanie. Bardzo chcę z tobą porozmawiać. Czekaj na ławce przed szkołą o osiemnastej.
- A jak nie przeczyta tego do jutra i nie przyjdzie?
- To przyjdzie pojutrze albo popojutrze... Będziemy tam zachodzić o osiemnastej każdego dnia, do skutku, aż się z nim spotkamy.
- Nie chcę z nim rozmawiać Ju, mówiłem ci.
- Oj, no wiem. Spoko, obiecałam ci przecież, ja z nim pogadam.
Wzięła kopertę z wiadomością i wyszła do ogrodu. Bała się tajemniczego miejsca przy kamieniu, ale skoro to tam miała zostawić przesyłkę dla Kostka musi przełamać obawy. Zbliżała się do fatalnego błotka z duszą na ramieniu.
Ciekawe jak ten cwaniaczek Kostek dostaje się do naszego ogrodu niezauważony? Naszego? Czy to faktycznie nasz ogród i nasz dom?
Wsunęła tak kopertę pod kamień, aby pozostała widoczna i biegiem wróciła do domu.

Wujek Stach zatelefonował dwa dni później, odebrała Olga.
- Oluś? Słuchaj, mam coś, wpadnę do was wieczorem. Praktycznie przez ostatnie dwie doby nie spałem i nie jadłem... Nie, nie rób obiadu dla mnie, nie jestem głodny, raczej naszykuj dzbanek jaśminowej, żeby nie zaschło mi w gardle...

Rozsiedli się w salonie, wujek w fotelu, Olga z Patrykiem na kolanach na kanapie, a Robert nigdzie nie usiadł, tylko podrażniony chodził po pokoju.
- Usiądź - poprosił do wuj - nie ma co wprowadzać nerwowej atmosfery.
Robert posłuchał go, choć widać było, że robi to niechętnie.
- Moi drodzy, naprowadziliście mnie na trop arcyciekawej historii sprzed lat. Poszperałam tu i tam, popytałem tego i tamtego... odświeżyłem pewne znajomości i upomniałem się, choć to nieeleganckie, o pewne zobowiązania... Nieważne, ważne że mamy wyniki. Otóż... pierwsza rewelacja: wyjaśniło się kim było małżeństwo Breitz? Właściwie to nie do końca oczywiste, ale sporo rzeczy się o nich dowiedziałem. Zjawili się w naszym mieście tuż przed wojną i wszystko wskazuje na to, że byli uciekinierami i zmienili nazwisko, zacierając ślady poprzedniego życia. Jednak nie wszystko da się dokładnie powycierać. Pan Breitz, znany wcześniej jako Robert Klich poszukiwany był listem gończym i oskarżany o poważne malwersacje finansowe, a z jego żony, też zdaje się było w młodości, niezłe ziółko... Nie wiem dokładnie, w jaki sposób trafili do naszego miasta, ale już niedługo po przyjeździe zaczęli pokazywać się w towarzystwie Abrahama Lipskiego. I tu druga rewelacja, sam pan Lipski - milioner, ekscentryk, dziwak, samotnik parający się czymś w rodzaju ezoterycznej kabały. Dotarłem do akt sprawy przeciw niemu i... wiele było tam o kabale, jak też o bardziej mrocznych praktykach okultystycznych.
- Co to właściwie jest kabała? - zapytała Olga.
- Hmm... jakby to przystępnie... Postaram się ci nakreślić z grubsza, ale niezwykle trudno, tak w kilku zdaniach. Otóż, według kabalistów człowiek i Bóg stoją na dwóch brzegach przepaści, z jednej strony nasz materialny kosmos, z drugiej En-Sof, niepojęty i niewyłowiony Bóg, a pomiędzy nimi znajduje się dziesięć pośrednich światów, zwanych sefirot. Nad przepaścią oddzielającą człowieka od Boga pojawić się mogą duchowe mosty i właśnie poprzez owe sefirot, które można określić też jako swoiste "kanały mediacyjne" między En Sof a naszym uniwersum, objawia się sam Bóg. Wstępnym zadaniem kabały jest poznanie relacji między sefirot, En Sof a naszym światem. Wstępnym, bo przygotowuje ono drogę dla swoistych praktyk o magicznym charakterze. Kabalista może bowiem wpływać na sefirot, aby pobudzać, ułatwiać i wywoływać przejścia-mediacje pomiędzy poszczególnymi światami... Zaschło mi w gardle...
Robert zerwał się i nalał wujowi herbaty. Olga siedziała zasłuchana, mały Patryk usnął w jej ramionach.
- Tak... - wujek podjął wątek - na czym to ja... A tak, kabała. Otóż moi drodzy, prawdziwa kabała nie ma wiele wspólnego z praktykami magicznymi, jednak wielu jej wyznawców zbacza z prostej ścieżki i schodzi na manowce i zaczyna parać się tak zwaną czarną magią. To zdaje się przydarzyło panu Lipskiemu. W latach trzydziestych było o nim głośno, musiał wycofać się z kilku większych geszeftów, musiał uciszyć kilku wścibskich dziennikarzy...
- Zabił ich - przeraziła się Olga.
- Nie, skąd? No, przynajmniej nic takiego nie wyszło na światło dzienne, choć istnieje pewna niewyjaśniona do końca sprawa reportera jednego z poczytnych wówczas dzienników... ale to rzecz nie na dzisiejszy wieczór. Abraham Lipski zapłacił komu trzeba i kupił milczenie, ale wiadomo, nie ma takich pieniędzy, aby móc zatkać buzie wszystkim wkoło. Dotarłem do akt sprawy, w której jedna kobieta oskarżyła Lipskiego, iż oficjalnie zatrudnił jej syna jako swojego szofera, a faktycznie zwerbował go do sekty i zamordował, składając w ofierze.
- O Boże! To straszne! Coraz bardziej mam ochotę natychmiast stąd uciec!
- Ciii - uciszył żonę Robert - uspokój się, nie krzycz i podaj mi Patryka, śpi, zaniosę go do łóżeczka.
Gdy wrócił do salonu, wujek podjął opowieść, zwracając się do siostrzenicy.
- Nie wiadomo Oluś, czy zabił swojego szofera, nie udowodniono tego. Sprawa tamtego młodzieńca nie została właściwie wyjaśniona. Nie znaleziono ciała, ani niczego co świadczyłoby o jego zamordowaniu, mógł też chłopak uciec do "lepszego życia" w większym mieście. I tu na arenę wkraczają Breitzowie. Konstanty i jego żona dają alibi Lipskiemu, wspierając go i dając świadectwo o jego niewinności. Robert zwrócił uwagę na wpis w księdze wieczystej o ustanowieniu dożywocia na rzecz Lipskiego i zapewne też widział wzmiankę o akcie darowizny, jaki ten ustanowił na rzecz małżeństwa Breitz. Przekazał w ich ręce sporą część swojego majątku, między innymi ten dom i ogród, jak też też szereg innych nieruchomości. W czasie wojny utracili sporo z nich, jednak jak widać nie wszystko, bo korzystali z majątku Lipskiego do końca swojego życia i żadne z nich nie pracowało, a żyli na wysokiej stopie. Sam Lipski po przepisaniu na nich swojego majątku, praktycznie nigdzie się nie pokazywał i przebywał tylko w domu, w którym wy teraz mieszkacie. Zdaje się, że coraz mocniej zanurzał się w ezoterykę i zajmował swoimi mrocznymi praktykami, aż nagle...i teraz uważajcie... nagle zaginął.
- Co? Jak to zaginął? Gdzie zaginął? W tym domu? - Tym razem to Robert uniósł głos.
- No to kolejna zagadkowa sprawa. Breitzowie zgłosili zniknięcie Lipskiego w czterdziestym roku, ale wtedy trwała już wojna i mało kto przejmował się losem obywatela pochodzenia żydowskiego.
- Ale jak mógł zniknąć? Co niby, wyszedł sobie z domu i nie wrócił? Ile on wtedy miał lat, co?
Sędzia wyjął swój notes w skórzanej oprawie, przekartkował i znalazłszy odpowiedni wpis odpowiedział:
- Miał sześćdziesiąt siedem lat w momencie zniknięcia, według tego co mam zanotowane. A jak do tego doszło, opisali Breizowie w zgłoszeniu na policji i według nich, wszedł wieczorem dwudziestego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego do swojego pokoju, a rano już go w im nie było.
- Jasna cholera! - przeklął Robert.
Olga skrzywiła się, ale nie skomentowała tego.
- Nie szukali go, nie czekali aż się znajdzie? - dopytywał się Robert.
- Szukali, dawali ogłoszenia... no, ale była wojna... Widzisz, uznanie za zmarłego to delikatna materia prawna. Generalnie w naszym prawodawstwie ustalony jest okres dziesięciu lat od momentu zaginięcia, jednak przy pewnych przesłankach można skrócić go do lat pięciu. Jedną z takich przesłanek jest ukończenie siedemdziesięciu lat przez zaginionego w chwili uznania go za zmarłego. No i niebagatelny wpływ miała tu sama wojna... W każdym razie zaraz po jej zakończeniu, Breitzowie przeprowadzili postępowanie o stwierdzenie zgonu Lipskiego, wykreślili z księgi wieczystej prawo dożywocia ustanowione na jego rzecz i przedstawili testament, w którym czynił ich jedynymi spadkobiercami reszty majątku.
- Jak amen w pacierzu zamordowali go.
- No tego, mój drogi, nie możemy być pewni, nie mając dowodów. W każdym razie Abraham Lipski został uznany za zmarłego, a Breitzowie...
- Czy Lipski mieszkał w pokoju na piętrze? - przerwała mu Olga.
- Nie wiem Oluś... We wpisie w księdze określona została tylko dożywotnia używalność pokoju z prawem korzystania z innych pomieszczeń, a jaki to dokładnie pokój...
- To pokój Tymka... Jestem tego pewna... Widać z niego ogród i kamienie i... O Boże... Tymek!
Zerwała się i wybiegła.
Panowie spojrzeli po sobie i Robert ciężko westchnął.
- Źle to znosi.
- Nie ma się co dziwić... Pójdę lepiej już, a ty idź ją uspokój...
- Ale to chyba nie wszystko, co wuju?
- Właściwie wszystko, co do tego momentu odkryłem, ale faktycznie sporo jeszcze do wyjaśnienia. Wciąż nie wiemy kim tak naprawdę jest Tamten? A ty co tam dowiedziałeś się w sprawie tej ciężarnej panny, co to uciekła Konstantemu synowi?
- Właściwie nic... Facet, który mógłby mi pomóc, został już wypisany ze szpitala, musiałbym pojechać do niego do domu, a tak trochę mi głupio go nachodzić.
- Głupio? Eee, nie... Odwiedź go, grzecznie zapytaj o zdrowie, a przy okazji dowiedz się nazwiska. To ważny trop.
- Masz rację, jutro się tym zajmę. Dzięki wujku. Nie wiem jak będziemy mogli...
- Daj spokój, przecież takie grzebanie w historii to dla mnie czyta przyjemność. No nic... dobranoc, ucałuj ode mnie Olgę i dzieciaki. Zadzwonię, gdy odkryję coś nowego...
- Dobranoc.
Odprowadził sędziego do drzwi. Gdy wracał zobaczył w korytarzu siedzącą na schodach Julkę.
- Co tam? - zapytał.
Wstała, podeszła do niego i przytuliła się.
- Przyznaj się, podsłuchiwałaś?
- Tak tato... wszystko słyszałam.
- Julka...
- Tatusiu... To wszystko takie straszne... a ja wiem coś jeszcze.
- Co? Co takiego? I skąd?
- Bo ja wczoraj spotkałam się z Kostkiem, kolegą Tymka.