Zeszła środa głęboko zapadła w pamięci
krasnoluda Grimbalda Wspaniałego. Już we wtorek dokładnie zaplanował
sobie ten dzień, wziął urlop i postanowił, że spędzi go w sposób godny
prawdziwego mężczyzny i wspaniałego krasnoluda, jakim niewątpliwie był w
jednym oraz drugim przypadku. Od samego rana usiadł za zydelku pod
piecem i czekał na przesyłkę. Zamówił w sklepie wysyłkowym kilka
szpanerskich sliderów do łowienia ryb oraz niezwykle wytrzymałą żyłkę.
Właściwie, można było podobne kupić w sklepie goblina Innocentego, ale
tak fikuśnych i niepowtarzalnych, nigdy tam nie widział. Grimbald
wypatrzył te cudeńka w katalogu "Matka Natura i jej dzieci" i od razu
wiedział, że musi takie mieć na własność, na wyłączność i tylko dla
siebie. Rozmarzył się nawet, przy tej okazji, wyobrażając sobie
niezwykle romantyczną scenę wędkowania w towarzystwie dzikich
okoliczności przyrody oraz Paupelli Niezdobytej. Wyimaginował ją i
siebie nostalgicznie przytulonych na brzegu rzeki, ręka w rękę łowiących
dorodne ukleje, jazie i miętusy oraz dzielących się wrażeniami "na
gorąco". Wkoło szumiał bór, kukały zazule, stukały dzięcioły, chlupotały
o brzeg fale kryształowej czystości, a męski wigor rósł w siłę.
Zadrżał, bowiem gdy jeszcze ciut mocniej popuścił wodze fantazji, oczyma
duszy ujrzał sytuację, gdy Paupella drżącymi z emocji paluszkami nabija
na haczyk przynętę, szepcząc przy tym ochrypłym z podziwu, dla niego -
Grimbalda Wspaniałego, głosem: mrrrr, mój ty nieustraszony poławiaczu.
Mój ty...
Z rozmarzenia wyrwał go głos żony:
- Skoro nie poszedłeś
do roboty, to nie zaszkodziłoby, abyś ponaprawiał w chałupie to i owo.
Obluzowała się deska w... właśnie tam, półka w kuchni się przekrzywiła, a
kamienne żarna skrzypią niemiłosiernie.
- Kamienne żarna powinny skrzypieć niemiłosiernie - burknął spod pieca Wspaniały.
- Ale
nie tak! Dobrze wiem, jak powinny skrzypieć i mówię ci; dokładnie - nie
tak. O! I jeszcze mój rowerek treningowy trzeba naoliwić, nie
wspominając o furtce... A później to może... może pójdziemy na herbatkę
do mamusi, co? Mojej mamusi, dla klarowności sytuacji i ograniczenia
niepotrzebnych nieporozumień. Ostatnio wyraziła ona obawę, że
zrobiliśmy się aspołeczni, pasywni , a nawet ciut introwertyczni.
Wstyd! Poza tym wypadałoby żebyś...
Z podbramkowej sytuacji wybawiło
Grimbalda donośne pukanie do drzwi. Zerwał się z zydelka niczym
jednoroczna łania i w podskokach, ku niewątpliwej acz niespodziewanej
uciesze małżonki, podbiegł je otworzyć. Na progu stała listonoszka,
Klarysa Szablonoga, zwana kiedyś Szablozębną. Wskutek szeregu
niekorzystnych wydarzeń i niefortunnych zbiegów okoliczności utraciła
powody do dawnego, zaszczytnego przydomku i przeniosła go w inne okolice
ciała.
- Paczuszka dla Grimbalda Wu.
- To ja - zawołał donośnie krasnolud.
- A to wiekopomne odkrycie - mruknęła pod nosem jego żona.
Listonoszka
podsunęła gospodarzowi domu druk do podpisania odbioru przesyłki i
posłała szczery, choć miejscami wykazujący dość znaczne uszczerbki,
uśmiech.
- A to, kmotrze na rybki czy na zwierza jakiego się wybieracie?
- Po czym to tak celnie wyznajcie? - zapytał zdziwiony Grimbald.
- Ano,
oblatana ździebko jestem w tych sprawach i wiem, że przesyłka z "Matka
natura i jej dzieci", to albo cosik na rybki albo na zwierza. No, są
jeszcze tacy co wybierają kurioza z działu "sporty
ekstremalne", ale... - tu obrzuciła spojrzeniem postać Grimbalda od
stóp po czubek lśniącej głowy - ale wy to raczej z tych, co to na rybki.
Już miał
Grimbald opowiedzieć o cudnych sliderach, wypatrzonych w katalogu i
niezwykle wytrzymałej żyłce, ale pomyślał, że Klarysa to przecież
kluczowe, zaraz po kolejce w sklepie goblina Innocentego i wąsatej
teściowej krasnoluda Orsyta Miętowego, źródło informacji we wsi i
odpowiedział namaszczonym tonem i ze zmarszczonymi brwiami.
- A takie tam, liściowate groty do oszczepu na dziki, se zamówiłem. Stare ciut się zużyły...
Podziw w oczach listonoszki namaścił grubą warstwą rozkosznej satysfakcji serce krasnoluda
- Ej, kmotrze, a toście mnie zadziwili... Fiu, fiu.
Jak
nic powtórzy Paupelli, a może nawet doda uwagę, jakim to dzielnym i
nieustraszonym myśliwym jest jej sąsiad, ucieszył się Wspaniały. Kto
wie, może już dzisiejszego popołudnia Paupella rozsnuje sobie wizję
jego niesamowitości, jak też męskiej prężności i urzeczona przybieży
poprzez miedzę, wpadnie zdyszana do jego chałupy, rzuci się wprost w...
- Grimbald!
Tuż
za plecami stała żona i pukając go natarczywie w ramię kolejny raz
przywoływała do rzeczywistości . Rzeczywistości z zydelkiem pod piecem,
zepsutą deską w... właśnie tam, przekrzywioną półką, niemiłosiernie
skrzypiącymi żarnami i nienaoliwionym rowerem treningowym, nie
wspominając o furtce.
- Ciekawa jestem, na ile też obciążyły nasz napięty budżet domowy te maskulinistyczne fanaberie?
Chcąc
uniknąć niepotrzebnych scen małżeńskich, Grimbald szybko dokończył
czynności związane z odbiorem przesyłki, podziękował listonoszce i
zamknął energicznie drzwi wejściowe.
- No czekam. Uświadom mnie proszę, ile wydałeś i na co? Najlepiej, pokaż tę przesyłkę.
Krasnolud nerwowo szukał pretekstu, by wykręcić się z patowej sytuacji. Wzrok padł na przekrzywioną półkę w kuchni. Eureka!
- Mówiłaś, że trzeba naprawić deskę w... właśnie tam. Masz rację, trzeba działać, zanim zdarzy się tragedia! No to idę! Natychmiast! Zobaczę, co da się z tym zrobić.
I wymaszerował z pakunkiem pod pachą i uniesioną głową.
To
był prawdziwie genialny pomysł, nie tylko wymigał się przed pokazaniem
żonie swoich skarbów, ale też zapewnił sobie na jakiś czas spokój i
ciszę, jakie w tym ustronnym pomieszczeniu zazwyczaj można było
odnaleźć.
Dotarł na miejsce. Usiadł i westchnął. Deska zaskrzypiała pod nim przeraźliwie.
- Zdałaby się jeszcze flaszeczka - mruknął Grimbald - trzeba będzie na przyszłość zainstalować tutaj jakiś mały zapasik.
Wziął się za rozpakowywanie paczki. Oczy mu zaiskrzyły, gdy ujrzał szpanerskie slidery i wypróbował wytrzymałość żyłki, naciągając ją do granic ostatecznych i bólu mięśni.
- Cudeńka - znów westchnął.
Deska
znów niebezpiecznie zaskrzypiała. Krasnolud zignorował dźwięk kolejny
raz zanurzając się w morzu rozkosznych fantazji
wędkarsko-romantyczno-ekologicznych. Znów siedział ramię w ramię z
Paupellą Niezdobytą, łowiąc dorodne ukleje, jazie i miętusy i dzieląc
się wrażeniami "na gorąco". Znów wkoło szumiał bór, kukały zazule,
stukały dzięcioły, chlupotały o brzeg fale kryształowej czystości, a męski wigor rósł w siłę. Znów dłoń przy dłoni, znów podziw w oczach sąsiadki, znów...
Pukanie do drzwi.
- Grimbald! Prócz tej deski są jeszcze inne sprawy do załatwienia.
No tak; stop marzenia, stop przygodo, stop Paupello Niezdobyta.
- Już, już...
Szybkimi ruchami zapakował w papier
swoje cudeńka i wstał przy akompaniamencie skrzypienia deski. Wyszedł z
przybytku spokoju i ciszy z godnością, pakunkiem pod pachą i uniesioną
głową.
- Naprawiłeś?
- Prawie... Jeszcze tylko... Zdaje się, jednak, że będę musiał przyjść tu kilka razy, bo to... niezwykle skomplikowana naprawa.
Żona
zmrużyła oczy i widać, że miała na końcu języka adekwatną do sytuacji
ripostę, ale Grimbald Wspaniały uprzedził ją i rzekł namaszczonym tonem i
ze zmarszczonymi brwiami.:
- Cóż chcesz moja droga? Sprawa wymaga finezji, delikatności i stanowczych posunięć.
- Czyli?
-
Czyli przyjmij do wiadomości, że z herbatki u mamusi, twojej; dla
klarowności sytuacji i ograniczenia niepotrzebnych nieporozumień, nici i
z dalszych napraw też. Dzisiejsze popołudnie spędzam w lesie nad rzeką,
szukając deski - ciszej zaś dodał - ratunku.
Crisstimm
São Paulo
registro:
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Último jogo