- Nie myśl, że robię to dla rozrywki.
- Nie myślę, pani.
- Nie dąsaj się i nie nazywaj w łóżku panią - uniosła się, klepnęła po pośladku i wstała z łoża.
Skóra delikatnie lśniła jej od potu. Przeciągnęła się, unosząc wysoko ręce. Świadoma, że w tej pozie prezentuje się niezwykle atrakcyjnie, sięgnęła po leżącą na łożu narzutę, owinąwszy się nią, usiadła przy mnie i głaszcząc mnie po włosach mówiła dalej.
- Mój zmarły mąż nie był złym człowiekiem, jednak w tych sprawach przegrywał o wiele częściej, niż na polu bitewnym i z większym rozmachem, niż w jakimkolwiek zwycięstwie nad Turkami. Ironią losu jest to, że zmarł spełniony w ramionach dziwki. Ja, gdybym polegała tylko na jego sprawności nie miałabym dziś dziedziców. Długo myślałam, że to wyłącznie moja wina. Kto by zliczył ileż łez wylałam? A do tego miewałam potworne bóle głowy, nie do zniesienia, nie do przeżycia. Próbowałam różnych lekarstw. Wierz mi, szukałam… Długo szukałam… Jedynie „to” okazało się skuteczne. Eliksir. Lek na wszystko, - zamyśliła się i dopiero po chwili dodała – a ja... ja nie chcę być nigdy stara.
Milczałam. Wciąż w pamięci miałam tamten wieczór, koszmar śmierci jasnowłosej dziewczyny i moment, gdy Elżbieta, po chwili lekkiego zawahania, zadecydowała, iż to ona właśnie, a nie ja, ma zginąć. Oznaczało to, że decyzję, która z nas umrze podjęła w tej jednej chwili i że rozważała możliwość wskazania mnie.
Wciąż pamiętałam niebieskie, zapłakane oczy i krzyk. Mój krzyk.
A jednak nie umiałam się jej oprzeć. Dotyk dłoni na moich włosach był jak balsam, łagodził rany, koił zaognione miejsca w duszy i rozwiewał wątpliwości.
- Jak ty mało rozumiesz Ilono. Nie masz pojęcia, co znaczy żyć z piętnem, będąc cały czas na widoku, będąc cały czas ocenianą. I dopiero, gdy zrozumiałam, że jestem naznaczona, udało mi się znaleźć właściwą drogę. Zrozum, bycie kimś takim, to jak być kimś gorszym, a zarazem lepszym, o wiele lepszym. Być... naznaczonym... to być ponad. Być innym. Widujemy przed kościołami kulawych, ślepych, obłąkanych i tych co nie mówią. Przechodzimy koło nich, czasem modlimy się lub rzucamy jałmużnę, by oczyścić się z wyrzutów sumienia, cieszymy się że jesteśmy lepsi, bogatsi i idziemy dalej. A koło naznaczonych przechodzimy i tego nie widzimy, nie wiemy, ale oni są... Niewielu, ale są. Ja jestem jedną z nich. Ilono moja… Ilona prześliczno, pomódl się czasem za mnie - dodała po chwili ciszej.
- Pozwoliłaś ją zabić - odważyłam się wreszcie to powiedzieć.
- Nie, nie pozwoliłam. Ja ją zabiłam. Tamci to tylko moje narzędzia…
- Ale dlaczego? Co takiego ci zawiniła?
- Zawiniła? Jak ty wciąż niczego nie pojmujesz. One zapewne nie raz zawiniły, nie raz zgrzeszyły i robiłyby tak przez lata. Są winne! Wiem dobrze, że są winne i wiem co robię, zabierając im życie. Zabieram im przyszłość, zabieram im nadzieję, zabieram krew, ale wraz z tym zabieram również ich grzechy. Rozumiesz? Zabieram cząstkę ich ciała ale ich dusze do mnie nie należą, więc umierając zostają oczyszczone, bo ja zabieram im wszystko, co ziemskie. Zostaję tu z krwią i grzechami i ich winami – tymi już popełnionymi i tymi, których nie zdążyły... Jesteś chrześcijanką więc może zrozumiesz - im bardziej cierpią tutaj, tym lepiej zostaną nagrodzone tam. Tutaj mogłyby jedynie żyć i grzeszyć zupełnie bez sensu. Mogłyby zginąć zabite przez Turków, piorun, chorobę, mogłyby utonąć, zadławić się... Bez sensu. A umierając dla mnie… spełniają się. Być może jestem ich wybawicielką właśnie. Uwalniam je od brudów, jakie je niewątpliwie czekają, a one w zamian obdarzają mnie. Uwierz, że to co mi dają traktuję jak najcenniejszy skarb. Nie uważasz więc, że to co robię jest właściwie dla nich nagrodą i odkupieniem, że czynię im dobro?
Zabrakło mi słów, zabrakło mi nawet myśli. W głowie się zakręciło. A ona patrzyła na mnie z taką miłością. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wszystkie racjonalne argumenty wydały mi się małe i bez związku. Kochałam Elżbietę całą duszą i chciałam, aby była dobra albo przynajmniej zwyczajna - jak ja czy Krisztina, a z drugiej strony właśnie to jej szaleństwo sprawiało, że lgnęłam do niej jak ćma do światła. Patrząc w jej ciemne, mądre oczy zrozumiałam, że to musi być prawda, że jest w szczególny sposób naznaczona. To pewne. Może ma rację?
- Zawsze proszę je o wybaczenie... - Elżbieta zamyśliła się i zamilkła. Przestała głaskać moje włosy i zaczęła wodzić palcami po swojej twarzy, jakby doszukując się w dotyku potwierdzenia swojej nieprzemijającej młodości i usprawiedliwienia postępowania.
- Co uczyniłaś z nią? - zebrałam się na odwagę.
Nie przestając gładzić oblicza mówiła tak, jakby opowiadała o zupełnie najzwyklejszej rzeczy, bez drżenia w głosie.
- Pozwoliłam spokojnie wykrwawić się... każda kropla jest bezcenna, każdą otaczam czcią, miłuję. Obdarzyła mnie… W tamtej kadzi została jej krew i grzechy ale ona sama odeszła wolna i czysta. Ugasiłam pragnienie… nawet nie wiesz jak ono wzmaga z każdym nowym darem… Potem wykąpałam się, gdy krew była jeszcze ciepła, żywa… obmyłam każdy skrawek ciała, przejęłam moc. Popatrz na mnie!
Poderwała się i stanęła przede mną, odrzuciwszy narzutę.
Była nieziemsko piękna. Jednak jej brzuch już nie był tak sprężysty jak mój, a piersi też zaczynały zbyt miękko układać się i więdnąć.
Zadrżałam.
- Patrz Ilono! Patrz! Dzięki temu życiodajnemu płynowi jestem młoda, piękna, silna, niezwyciężona. Jestem nieśmiertelna. Jestem księżną krwi... A co robi Fritzko z ciałami zupełnie mnie nie interesuje.
Kochałyśmy się tego poranka niczym w jakiejś upiornej walce. Pogryzłam jej usta, smakując krew, krew wszystkich zaginionych dziewcząt.
Jestem zła i przeklęta.
Na zamku szeptano o zaginięciu kolejnej służebnej. Miałam też wrażenie, że ludzie odsuwają się ode mnie i patrzą na mnie podejrzliwie. Wydawało mi się, że kilka razy przyłapałam Krisztinę i Amalię na tym, że milkły, gdy wchodziłam do naszej komnaty. Nawet stara kucharka już nie była tak przyjazna, jak kiedyś i rzucała mi ukradkiem czujne spojrzenia. Nikt nie miał wątpliwości, że jestem faworytą Księżnej i jako taka zostałam wypchnięta poza społeczność zwykłych dziewcząt.
Zbliżała się zima. Wiatr chłostał gwałtownymi porywami, gdy tylko wyszło się na zewnątrz budynku. W powietrzu czuć było mroźny oddech końca jesieni. W moim, dzielonym z Krisztiną i Amalią pokoiku, było coraz chłodniej i mniej przytulnie. W nocy kryłyśmy się pod warstwami okryć i próbowałyśmy spać bez koszmarów. Coraz mniej żartowałyśmy, coraz mniej rozmawiałyśmy ze sobą i tylko Amalia większość wieczorów modliła się przy swoim obrazie świętej Agnieszki. Ja zasypiając, marzyłam o cieple komnaty Księżnej, jej aksamitnym dotyku, gdy zamyślona wodziła palcami po moim ciele, oddechu na skórze łagodnie muskającym, gdy zbliżała się, by pocałować nasze tajemne, wrażliwe miejsca, szeptanych do ucha słowach o miłości i pożądaniu. Zamykając oczy widziałam jej wzrok pełen tajemnic i obietnic, słyszałam głos, w którym brzmiały nuty zniecierpliwienia, gdy pieszczoty trwając zbyt długo nie dawały spełnienia. Tęskniłam za nią w każdym momencie, gdy była daleko, gdy była nieosiągalna. Otulałam się ramionami, grubą derką i wspomnieniami.
Jednej nocy poczułam dotyk na twarzy, przez moment śniłam jeszcze, że to moja miła. Otworzyłam oczy, nade mną niewyraźnie majaczyła się postać w długiej koszuli. Przestraszona usiadłam. To była Krisztina. Stała wpatrzona we mnie, drżąca i pełna przerażenia.
- Ilono, miałam zły sen. Boję się. Bardzo się boję… jak tamtej nocy po zaginięciu Evy.
Uniosłam brzeg przykrycia i zachęciłam ją ruchem ręki, aby wślizgnęła się pod nie. Skorzystała gorliwie z zaproszenia, przywarła do mnie. Poczułam zimno jej wychłodzonego ciała i zrobiło mi się ciepło, nie takie jak przy Księżnej, tylko podobnego do tego, gdy tuliłam małe siostrzyczki.
- Ilono? - szepnęła mi do ucha - czy wszystkie nas czeka los Evy?
- Ciii - uspokoiłam ją – nie, nie bądź głupia. Nic złego nas tu nie spotka. Nie ciebie... Obiecuję.
Przytuliła się jeszcze mocniej do mnie. Wrażenie, że dotykam młodszej siostry wzmogło się i poczułam ogromną tęsknotę za domem, za prostymi dniami, zanim przybyłam na zamek. Zamknęłam Krisztinę w uścisku ramion i pocałowałam delikatnie w policzek.
- Śpij... Nic ci się nie stanie, śpij.
Zrobię wszystko co w mojej mocy, by była to prawda, pomyślałam.
Amalia niespokojnie poruszyła na swoim posłaniu. Zaskrzypiało donośnie w nocnej ciszy jej łoże i było słychać ciche westchnienie.
Tuliłam Krisztinę, kołysząc ją miarowo i całując jej twarz.
- Ciii…
- Wierzę ci - wymamrotała zasypiając.
Późnojesienne dni toczyły się monotonnie i spokojnie. Coraz mniej szeptano o zaginionej i jak poprzednie ofiary i ona zapadać zaczęła w niepamięć dworu. Księżna nie wołała mnie do posług przy sobie, a ja, choć tęskniłam, nie niecierpliwiłam się, tak jak kiedyś. Znów odnalazłam bliskość przyjaźni z Krisztiną, a do niej powróciła pogoda ducha i wieczory znów pełne były jej paplaniny, śpiewu i śmiechu. Nie szukała już pocieszenia w religijności z Amalią i starym zwyczajem snuła opowieści i przypuszczenia o mieszkańcach zamku na Czachticach. Jednak ani słowem nie wspominała o jego pani i legendach krążących wokół niej.
Wydawało się, że tajemnicze i straszliwe zniknięcia panien ustały. Zaczynałam wierzyć, iż tamten wieczór był tylko przerażającym koszmarem sennym. Jedynie gdy mijałam, natykając się przypadkiem gdzieś na zamku lub dziedzińcu, karła Fritzko spuszczałam wzrok, drżąc ze strachu i czując jak cierpnie mi skóra na całym ciele. On jednak zdawał się mnie nie rozpoznawać i obojętnie mijał lub zdawkowo uśmiechał się dziwnym, wykrzywionym grymasem.
Księżna wraz z bliskimi osobami wyjechała na kilka tygodni z zamku i wróciła dopiero, gdy zima była już w pełni. Mróz okrutnie trzymał w okowach przyrodę, zwierzęta i ludzi. Dziewczęta służebne i dwórki chętnie szukały zajęć i swojego towarzystwa, by rozgrzać się, pokrzepić dobrym słowem i pomóc przetrzymać ciężki czas.
Powrót Księżnej na zamek ucieszył mnie ale też wniósł niepokój w serce. Przez czas, gdy jej nie było przybyły do nas trzy nowe panny. Dwie z nich były prostymi chłopkami z okolic Czachtic, a trzecia to młodziutka szlachcianka, która na dworze pani Batory miała znaleźć ogładę, a przy odrobinie szczęścia może i męża. Pochodziła z bliskich mi okolic i przywiozła dla mnie list oraz podarunek od ojca. Jakaż to była ogromna niespodzianka i radość, gdy odnalazła mnie i wręczyła niewielką przesyłkę. Wyściskałam ją, niczym siostrę i zapewniłam, że pomogę odnaleźć się w nowym otoczeniu.
Trzymając w ręku kawałek papieru skrzętnie pokryty znanym mi pismem i mając świadomość, iż dotykały go bliskie ręce, nie mogłam powstrzymać łez. Zalała mnie tęsknota za domem, ojczulkiem i Annuską i Ildiko, - małymi siostrzyczkami.
Rodzic pisał o sprawach domowych, o kłopotach sąsiadów, o tym, że w okolicy straszliwy pomór bydła był, że Annuska mocno zaniemogła, ale dzięki wstawiennictwu świętej Małgorzaty Arpadówny, wyzdrowiała i śladu po przebytej chorobie już nie ma, że moja stara kotka okociła się, wydając na świat cztery zdrowe kocięta, co za cud uważać można, bo przecież kotka ma już z jakieś piętnaście lat, że ciotka Emese, która pochowała drugiego męża, ogląda się za trzecim i wiele innych ważnych dla mnie, a zupełnie bez znaczenia dla świata, informacji. Płakałam i śmiałam się na przemian czytając ten list i ściskając w ręku medalion, który wypadł przy otwieraniu z jego wnętrza.
To był sekretnik w kształcie dużej łzy, srebrny, ciężki, otwierany z boku. Na zewnętrznej stronie niezwykle kunsztownie wyrzeźbiono symbol przypominający słońce, jednak gdy się w niego mocno wpatrzyłam, zdawał się przypominać dziwnie stylizowaną głowę kota. Otoczony był wianuszkiem znaków przypominających niedokończoną liczbę osiem. Podobał mi się, choć też niepokoił. Otworzyłam go. Wewnątrz był pusty, choć zawierał sporo miejsca by można było ukryć rzeczy bliskie sercu, a będące sekretem dla oczu innych; kosmyk włosów ukochanej, karteczkę z zaklęciem miłosnym, wiersz.
Medalion ten znalazłem porządkując rzeczy po twojej zmarłej matce. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek go nosiła lub by mi go kiedyś pokazała. Zapewne skrywa jej tajemnicę, a być może nie, jednak należy się tobie, najstarszej córce i ufam, iż przyniesie szczęście i błogosławieństwo kochającej rodzicielki - pisał ojciec w liście.
Matka była trochę tajemniczą postacią. Dużo młodsza od ojca, zmarła w kwiecie wieku, wydając na świat Ildiko. Miałam wtedy osiem lat i nie do końca pojęłam, jak bardzo zmienił się mój świat. Rodziny mamy nigdy dobrze nie poznałam, raz tylko, właśnie na jej pogrzebie widziałam jej brata wraz z dwoma synami. Pochodziła z mało znaczącego rodu, choć podobno skoligaceni byli ze znaną, magnacką rodziną Batthyány. Matka, swojego męża, a mojego ojca poznała ponoć dopiero na ślubnym kobiercu. Gdy kiedyś odważyłam się spytać go o ten fakt, zbył mnie mało znaczącą odpowiedzią i okrzyczał, za zbytnią ciekawość.
Cóż za tajemnicę skrywa matczyny medalion? Dlaczego nigdy go nie nosiła, mimo iż był niezwykle kunsztownym dziełem i wyróżniał się szczególnym pięknem? Czy jego wnętrze kiedykolwiek skrywało matczyny sekret, a jeśli tak to co stało się z nim?
Nie dowiem się tego nigdy, ale i tak sekretnik stał się moim największym skarbem. Ucałowałam go i zawiesiłam sobie na szyi.
Przedziwną ozdobę zaraz zauważyły moje przyjaciółki ale i również sama Elżbieta, która gdy usługiwałam przy posiłku, przywołała mnie skinieniem ręki. Gdy się zbliżyłam chwyciła medalion i przybliżyła do oczu, na tyle, na ile pozwolił łańcuszek, na którym był zawieszony.
- Skąd to masz?
- Ojciec przysłał, jako pamiątkę po nieboszczce-matce.
Przyglądała się dłuższą chwilę.
- Piękny. Podoba mi się.
Jednak pomimo pochwały medalionu nie wyczułam w jej głosie nic ciepłego. Nakazała się oddalić i ani tego, ani przez wiele następnych wieczorów nie wzywała do siebie.
Zdawała się być w bardzo złym humorze po powrocie z podróży. Słychać było jej pełne zniecierpliwienia i złości wrzaski na panny służące, a czasami też pełne bólu krzyki tych ostatnich. Dziewczęta chowały się po kątach i unikały zbytniego rzucania się w oczy, a pojawienie się wśród nich Doroty, czy karła Fritzko wywoływało ogromne poruszenie i strach.
No i stało się. Spodziewaliśmy się, że prędzej, czy później złość Elżbiety musi znaleźć ujście i odnalazła je w osobie jednej z ostatnio przybyłych dziewcząt. Była to starsza z dwóch chłopek, jakie ostatnio najęto do prostszych posług. Dziewczyna miała około siedemnastu lat i nie wyróżniała się niczym szczególnym. Właściwie jej nie znałam, tyle co widziałam kilka razy przy posłudze.
Nie wiem czym się naraziła Księżnej, ale wiem, że było to raczej zupełnie bez znaczenia; może jakaś pomyłka, niedokładne spełnienie rozkazu, zbyt wolna reakcja na słowa, błędna odpowiedź lub po prostu sama panna mogła nie spodobać się i to zupełnie wystarczyło.
Biedne dziewczę w asyście krzyków i poszturchiwania wygnano w samej sukience na dziedziniec. Tam rozkazano jej rozebrać się. Dziewczyna zdawała się kompletnie nie pojmować o co chodzi i co ją czeka. Zdejmowała szatę z jakimś dziwnym namaszczeniem i kuląc się z zimna, podała ją stojącej obok służącej Dorocie:
- Przytrzymajcie, szkoda by się zniszczyła...
Ta jednak rzuciła suknię na ziemię i kpiącym głosem zauważyła, że „do naga” oznacza, iż dziewczyna ma również zrzucić koszulę. Dziewczę posłusznie wykonało rozkaz, nawet nie zapłakało, jednie raz jeszcze próbowało wcisnąć w ręce Doroty podniesioną z ziemi szatę.
- Szkoda jej… moja najlepsza…
Dorota bezlitośnie odepchnęła dziewczynę tak mocno, że ta upadła na śnieg, a w suknię wytarła buty. Straszliwa służka rozejrzała się z wahaniem, czy przybyła już Księżna, by móc kontynuować widowisko.
No i zjawiła się. Opatulona w długie, sobole futro, wsparta na ramieniu starej, obłąkanej, lecz przedziwnie cichej, krewnej. Przystanęły w dość sporej odległości, czekając na dalszy ciąg dramatycznego przedstawienia. Dorota skinęła ręką, przyzywając dwóch rosłych służących, trzymających przygotowane wiadra z wodą. Odebrała jedno z nich i stękając pod ciężarem, chlusnęła wodą w stronę nieszczęsnego dziewczęcia. Tamta aż zachłysnęła się, łapiąc spazmatycznie oddech, gdy struga lodowatej wody rozlała się po jej piersiach, brzuchu i nogach. Woda z drugiego wiadra jeszcze obficiej oblała nieszczęsną, mocząc włosy, twarz i resztę ciała. Dziewczę ukryło buzię w ramionach i z impetem osunęło się na kolana. Zimne strugi z reszty wiader pozbawiły ją przytomności. Upadła całym ciałem na śnieg.
Dorota spojrzała w stronę Księżnej, czekając na dalsze rozkazy, ale Elżbieta spokojnie odwróciła się i oddaliła się w stronę swych komnat. Za nią truchtem chichocząc pobiegła obłąkana starucha.
Nikt nie miał odwagi zbliżyć się do ofiary i dopiero pod osłoną nocy ktoś litościwie zabrał jej zamarznięte ciało.
Dwa dni później zachorowała Amalia.