Mausee

 
registro: 02/10/2018
Przyjaciół wcale nie poznaje się w biedzie. Przyjaciół poznaje się po tym, jak znoszą twoje szczęście.
Pontos141mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 59

O jeden... jedną kurkę za daleko

Już wczesnym rankiem przywitał mnie kolejny, słoneczny dzień, choć nie tak parny i gorący jak poprzednie. Przeciągnęłam się radośnie, zerknęłam na zegarek i z lubością pławiłam się w świadomości wolnego piątku. Ale, wolny jak wolny, zaraz padnie pytanie, co na obiad, a zaraz po nim komentarz... "Znoooowuuu?" Jedynie dania z kurkami nigdy im się nie nudzą, twierdzą, że mogli by jeść codziennie.
Chciał nie chciał, zwlokłam się z łóżka z myślą szaloną, żeby jednak mimo krwiożerczych potworów, które od ponad tygodnia szturmują drzwi, okna i wszelkie możliwe bariery, wybrać się do lasu. Sezon grzybowy w końcu rozpoczęty, więc można by i nudnego indyka kilkoma znaleziskami urozmaicić. Ptaszki ślicznie śpiewały, wietrzyk delikatnie chłodził, nieśmiało weszłam w cień drzew i.... ruszyły. Ale i ja cwana byłam, Muggą cała spryskana, ubrana po szyję, nie dałam się. Pokrążyły, powąchały, ale widać groźba porażenia układu nerwowego zadziałała na komarze zwoje, bo odpuściły, a przynajmniej trzymały bezpieczny dystans. Troszkę było mi ciepło, bo pełna zbroja nie sprzyjała chłodzeniu, ale co tam, cel uświęca środki.
Skąpany w porannych promieniach słońcach las kusił zielenią i aromatem, pełen kwiatów i owoców. Po drodze nie oparłam się dorodnym poziomkom, które uśmiechały się do mnie, wilgotne jeszcze od porannej rosy.  Świat wokół mnie szemrał radośnie i szeptał: bierz mnie i jedz mnie pełnymi garściami. W pewnym momencie przestał szeptać i do mojego mózgu dotarł radosny pomarańczowy okrzyk: Tu jesteśmy! Kurki! 
Początkowo ostrożnie, żeby żadnej nie zmarnować zaczęłam zbierać. Nawet te najmniejsze wydawały mi się wyjątków cenne. Później rozejrzałam się w około i... oniemiałam. Las był upstrzony pomarańczowymi kępami! Rzuciłam się radośnie w wir zbierania, chcąc zapełnić koszyczek, który ze sobą zabrałam. Po chwili przyszła kolej i na plecak, cóż.. pobrudzi się, to się wypierze... Ale kiedy i tego było mało, pierwszy raz w życiu, powiedziałam pass i jak nigdy dotąd, zostawiłam leśne skarby tam, gdzie rosły. Przydźwigałam z porannego spaceru chyba z 5 kg kurek, a oto efekt:
71349707.jpg
(jak by nie było duma mnie rozpiera) ;)
Moje żarłoki na pewno się ucieszą, ale coś czuję, że potrwa to do czasu.  Tym razem i kurki się nie obronią.przed:
"Znoooowuuu?" 
Edycja:
A tak to teraz wygląda ;) Problem "nadmiaru szczęścia" zażegnany :)
71358146.jpg

Internet - tak mi w oko wpadła reklama

https://demotywatory.pl/wiecej/4930992/Genialna-reklama-ktora-uczy-kultury-w-internecie-Pamietajcie?fbclid=IwAR0Aoq_hKt7BWpkqZohSp1LgJ4_NYZjsuce7PD5RQfcJx88Wf_q6zFJ0J4Q
Edycja: Ten sam materiał na YT - dzięki Qrka za podpowiedź:)
https://www.youtube.com/watch?v=Fd2Ivt7SNmE

Przerysowane, ale powinno dawać do myślenia ;)

W nocy, gdy gwiazdy spadają...

Ostatnio zaspałam. Nie zdarzyło mi się to od niepamiętnych czasów. Poprzedni dzień był taki piękny, słonko świeciło, drzewa szumiały , uginając się dostojnie pod naporem wiatru . Wraz z nastaniem nocy, podmuchy ustały, zabierając ze sobą niespokojnie przemykające obłoczki.

Pogasły wszystkie światła, niebo było piękne i czyste. Wystawiłam leżak na trawę i patrzyłam w gwiazdy,  z kruchutką nadzieją, że może jedna z nich postanowi mnie uszczęśliwić i spadnie, spełniając tym samym któreś z moich najskrytszych marzeń.  No choćby takie malutkie, żeby następny dzień był miły i wolny od problemów.

Patrzyłam długo,  leniwie sącząc kieliszek leciutko schłodzonego merlocika, ale wszystkie tkwiły uparcie na swoich miejscach. Żadna nawet nie drgnęła, mimo mojego uporu i prób czarowania losu. Zapatrzona, nawet nie zauważyłam, kiedy minęła północ. Nastał nowy dzień i z wielką niechęcią stwierdziłam, że chyba jednak czas udać się na spoczynek. W tym całym rozmarzeniu i rozleniwieniu, nie podłączyłam oczywiście komórki do ładowania i stało się…

Kilka godzin później rozkosznie przeciągnęłam się i zamarłam, kiedy dotarło do mnie, że wskazówki zegara zbliżają się nieubłaganie do godziny ósmej. Nie tak miał wyglądać mój pierwszy dzień po świątecznym urlopie. Jak w ukropie wyskoczyłam z łóżka, wskoczyłam pod prysznic i ubrałam się, w biegu popijając kawę.

Pół godziny później wbiegłam zdyszana do pracy i już na progu przywitało mnie… radosne szczekanie.  Dzieci w pracy. A tak, przez święta zapomniałam jak ostatnio wygląda nasza rzeczywistość. Strajk. Podzielone zdania. Tematy, na które lepiej nie rozmawiać, bo może się to skończyć tylko kłótnią, a po co – skoro może być  miło?

Większość z nas ma jakieś zdanie na temat sytuacji politycznej w kraju – jedni wyrobili ją sobie przez obserwację i analizę, pozostali, nie wnikając za bardzo w podstawy ekonomiczne czy mechanizmy społeczne, powtarzają tylko to, co im przekazują inni, tzw. autorytety. Nie do końca może rozumiejąc co się dzieje, nie wnikając za bardzo w problem, przyjmując jednak pewne fakty jako prawdy objawione.

Ale przecież każdy musi mieć własne zdanie, prawda?

Obserwuję ludzi, którzy z zacietrzewieniem bronią swoich stanowisk, prowadząc wielogodzinne dysputy nad tym, jak to powinno być. Czy mają strajkować, czy nie. Komu dać podwyżki. Lekarzom?  Bo przecież nas leczą. Nauczycielom? To oczywiste, bo to przecież przyszłość naszych dzieci.  Służby mundurowe też są potrzebne, bronią nas i dbają o porządek i także ich pensje finansowane są z budżetu państwa – za chwilę okaże się, że kiedy podwyższymy zarobki jednym – przez porównanie i oni zaczną czuć się pokrzywdzeni. Na pewno wróci też temat górników – tyle lat byli u podstaw budowania „potęgi” gospodarczej naszego kraju, w pocie czoła wyrabiając normę. Gospodarka całych regionów została podporządkowana wydobyciu, przetwórstwie, przez co teraz, kiedy pewne struktury upadają, ludzie nie bardzo wiedza jak dalej żyć. I jeszcze rolnicy – no bo dlaczego nie? Przecież im też jest coraz ciężej, zwłaszcza tym małorolnym, którzy ledwie wiążą koniec z końcem i nie byli na tyle cwani, żeby obsiewać pola tym, co akurat unia wskaże, dając dopłaty.  

I na pewno jest jeszcze wielu innych, o których w tej chwili zapomniałam, a którzy też czują się pokrzywdzeni i sfrustrowani brakiem środków na godne życie.

Wszyscy zaczną krzyczeć daj, kolejne grupy przyjdą pod sejm skandując swoje hasła. Jednym uda się wynegocjować więcej, inni dostaną nędzne ochłapy, ale przecież cudów nie ma, z pustego w próżne się nie naleje.

A kiedy uspokoją się szturmy grup społecznych i zawodowych, zacznie się walka o wydatki celowe, o kwestie moralne i religijne.

Oczywiście mądrzy politycy będą siedzieli i debatowali, spędzą wiele godzin produkując nowe ustawy, wydając rozporządzenia, mniej lub bardziej psując to, co już istnieje, czasami coś może naprawiając. W większości jednak mieląc słowa, które niczego nie wnoszą, powtarzając w lekko zmodyfikowanej formie to, co powiedziane już było wielokrotnie kilka kadencji wcześniej, przez mniej znaczące, a przez to nie brane pod uwagę osoby.

Opozycja (w znaczeniu ogólnym, nie mam na myśli tylko obecnej kadencji) oczywiście będzie ich opluwać i krytykować całokształt ich działań, bo nawet jak by udało się zrobić coś konstruktywnego,  to przecież nie przystoi skomplementowanie dobrych dla kraju decyzji przeciwnika – wszak po trupach, trzeba dojść do celu. A celem nie jest bynajmniej naprawa czegokolwiek – celem samym w sobie, w większości przypadków, jest WŁADZA. I nie twierdzę, że nie ma idealistów, którzy naprawdę chcieliby coś zmienić. Są – po początkowych próbach (nawet jeśli uda im się zapalić do swoich pomysłów wyborców, którzy oddadzą im swoje głosy i wydelegują do sejmu), siadają cichutko w kąciku, zakrzyczani i zmyci przez główne nurty.

I nikt nie myśli o tym, że trzeba zacząć od podstaw, że budując ciągle na zaszłościach, na krzywych podstawach, nie stworzymy prężnie działającego mechanizmu państwowego. A to właśnie na tym powinniśmy się skupić.

Zamiast się kłócić, powinniśmy dostrzec, że w miejsce silnego organizmu, rośnie nam potwór na chudych nóżkach – nasz kraj, Polska. Potwór, który co i raz odgryza sobie palec, a czasem i całą rękę,  żeby którąś z grup nakarmić, sam będąc coraz bardziej zagłodzonym, rzucając się łapczywie na ochłapy, które rzuca mu któryś z dalszych lub bliższych sąsiadów.

Zamiast się kłócić, powinniśmy współpracować. Ale… to tylko moje takie blogowe niewiele wnoszące bla, bla, bla… Nie mam zamiaru z nikim się kłócić. Zamiast tego, tak jak większość z nas, ludzi mających własne zdanie, na temat tego jak w naszym kraju być powinno, nie zrobię NIC. 

Chociaż... Dzisiaj też wyciągnę leżak i popatrzę w gwiazdy. Może któraś jednak się skusi...?


Normalny dzień w pracy

Występują:

Dzieci: Klara, Tymon, Nina i Ania, moja Szefowa , Sekretarka, Kadrowa , Informatyk, Dziewczyna z marketingu oraz ja – tym razem jako Narrator. 

W pozostałych rolach epizodycznych: Babcia, księgowa …

Środowy poranek w jednej z niewielkich podwarszawskich firm. Dyrektor instytucji podjął decyzję o możliwości przyprowadzania do pracy dzieci, na czas trwania strajku w szkołach i przedszkolach.

Do pokoju wchodzi księgowa i przekrzykując piski mówi:

- Bardzo cię proszę, opisz szybciutko te faktury, bo już po terminie jest…  Dzwoniłam do ciebie…. nie słyszałaś?

- …. – przeżuwam po cichu odpowiedź i uśmiecham się z przekąsem.

Rzuca papiery na stół i ucieka niemal w popłochu.

Podchodzi zaciekawiona Klara i cała zadowolona mówi:

- Ciociu, pomogę Ci! - pięknie się do mnie uśmiecha, tym najurokliwszym uśmiechem, bez dwóch górnych jedynek.

Jakże mogłabym odmówić? Podaje mi kolejne kartki, a ja piszę. Już w połowie zaczyna się nudzić i wybiega na korytarz. Akurat przechodzi pani sekretarka. Klara radośnie przypada do niej i łapie za nogę. Z fascynacją przyglądam się, jak umazana czekoladą buzia,  ociera się o jasne spodnie pani sekretarki.

- Agata! – krzyczy pani sekretarka – Twoje dziecko się do mnie przykleiło – stara się mówić spokojnie, z trudem hamując irytację – ja cię bardzo proszę, pomóż mi je odkleić!

- To ja dzisiaj pracuję w terenie – mówi informatyk lawirując pomiędzy dziećmi – na razie dziewczyny!

Klara w końcu zostaje skutecznie odklejona i dołącza do reszty gromadki. Udało się skądś wykombinować papierowe pudła i teraz towarzystwo buduje zamek w gabinecie dyrektora. Śmiechu co nie miara, piski, krzyki:

- Walcz z nim Klara – podbiega radośnie Tymon, wręczając linijkę dziewczynce.

- Uspokójcie się, bo zaraz ktoś będzie płakał – mówi zmęczonym głosem  szefowa

- Nie martw się ciociu, na pewno nie będziemy – zapewniają dzieci

- Miałam na myśli także siebie… - odpowiada zrezygnowana i zakłada słuchawki na uszy.

W tym momencie drzwi się otwierają i w progu staje starsza kobieta.

- O nieee…. – woła jedno z dzieci.

- O taaak…. – woła pani sekretarka uśmiechając się radośnie – Dzieci, babcia przyjechała, idziecie do parku!

-Huraaaa! – rozlega się z kolejnych pokoi.

Po chwili krzątania, dzieci zostają ubrane i wyekspediowane. Zapada nienaturalna cisza…

Chwilę później w progu staje nieobecna przez jakiś czas kadrowa i rozgląda się nieprzytomnie.

- Nie, nie ogłuchłaś – mówi szefowa – po prostu dzieci pojechały…


Bo widzisz... po prostu trzeba rozmawiać

Od jakiegoś czasu zastanawiają mnie stwierdzenia moich znajomych na temat tego, jak to kiedyś było lepiej, jakie cudowne było nasze dzieciństwo bez komputera i innych zdobyczy technologii. Odnoszę wrażenie, że frustrują ich własne dzieci, które nie czytają książek, które zamiast bawić się na podwórku, siedzą z nosem przyklejonym do ekranu.

Ale czy takie przemyślenia nie istniały zawsze, w odniesieniu do kolejnych pokoleń? Cofając się do wspomnień, przypominam sobie słowa własnej babci, która z rozmarzeniem opowiadała o czasach dzieciństwa, o toczeniu patykiem koła od roweru, o tym, że nie potrzebne im były, tak jak dzisiejszej młodzieży, żadne zabawki, bo wszystko było kwestią wyobraźni. Że do dobrej zabawy wystarczył gramofon i dobre towarzystwo.

I miałam już napisać, że to tylko kwestia postrzegania, że świat wydawał się wtedy cudowny, ponieważ to właśnie wtedy, a nie kiedy indziej byliśmy dziećmi.

Że nie należy negować zdobyczy techniki, kultury i innych aspektów obecnego życia, tylko dlatego, że nie utrwaliły się w naszych wczesnych nawykach.

Zaczęłam się zastanawiać, jak by to było, gdybym urodziła się 50 lat wcześniej, z możliwością zachowania przeżytych doświadczeń. Czego by mi brakowało?

I pierwsza myśl - Internet. I nie mam tu na myśli prostych rozrywek, czy gier. Chodzi mi przede wszystkim o niemal nieograniczony dostęp do wiedzy czy informacji, filmy o każdej porze dnia i nocy, ebooki na wyciągnięcie ręki.

Nieodzowny wujek google, którego krytykujemy wciąż okrutnie, ale bez którego jednak ani rusz.  Wiem, że biblioteki mają cudowny, niepowtarzalny klimat, ale nie mogę też powiedzieć, żebym z rozrzewnieniem wspominała kolejkę zapisów po jedyną dostępną książkę.  Nadal uwielbiam szelest przewracanych kartek, kiedy zatopiona w fotelu, z wypiekami na twarzy pochłaniam lekturę, ale lubię mieć też szybki i bezpośredni dostęp do literatury fachowej czy beletrystyki.

Druga myśl – sieć komunikacyjna  - kiedyś podróż na drugi koniec Polski ciągnęła się w nieskończoność. Przemierzaliśmy jednopasmowe drogi warczącym samochodem, z zawrotną prędkością 100 km na godzinę, przy otwartych oknach, bo inaczej byśmy się podusili. Dziś w ciągu pięciu godzin mogę dojechać do Berlina, bez wysiłku prowadząc samochód, który w standardzie ma już wspomaganie kierownicy, czyi klimatyzację.

Idąc dalej – w tej chwili w sklepach mamy dostęp do wszystkiego. Już nie musimy kombinować, co zrobić, żeby wyróżnić się ubraniem, stylem. Mamy dostęp do wszelkich nowinek technologicznych, telefonów komórkowych, sprzętów AGD, wysokiej jakości przekazu audio i wideo. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki.

Na półkach leży żywność, dzięki której możemy spróbować różnych smaków świata, nie wyjeżdżając poza granice własnej miejscowości. Rozwinęła się branża kosmetyczna – i nie mówię tu o skomplikowanych zabiegach, ale o podstawowych środkach, których na co dzień używamy, takich jak chociażby antyperspirant.

Możemy uprawiać sporty, o których albo kiedyś mogliśmy jedynie poczytać, pomarzyć albo wcale ich jeszcze nie było. Każdy, komu oczywiście zdrowie na to pozwoli, może teraz skoczyć na spadochronie, popływać na desce surfingowej czy pograć w tenisa. Rozwinęła się medycyna, coraz lepiej radzimy sobie z wieloma nieuleczalnymi wcześniej chorobami. Dbamy o profilaktykę dużo lepiej niż wcześniej. I nawet zęby są teraz leczone, a nie wyrywane, jak to zaledwie kilkadziesiąt lat temu bywało (leczenie kanałowe, jak się okazuje, znamy od całkiem niedawna), rozwinęła się też implantologia.

Kolejna myśl – powszechny dostęp do nauki języków obcych – teraz jadąc za granicę, kiedy będziemy spragnieni, nie pomylimy oranżady z płynem do zmywania.

Świat stanął przed nami otworem, a nam ciągle coś nie gra?

To o co właściwie chodzi, skoro jest tak bajkowo? Przecież możliwości mamy dużo większe.

Podczas jednego z niezbyt często zdarzających się ostatnio spotkań, zadałam to pytanie moim znajomym – niby takie niewinne, rzucone od niechcenia, a rozpętało burzliwą dyskusję.  Przytaczałam wcześniej wspomniane argumenty,  które na początku próbowali zanegować, twierdząc, że bez tego wszystkiego żyło im się kiedyś znacznie lepiej. 

– Wiesz ,  najcudowniejsze wakacje spędziłam w górach, kiedy odcięłam się dosłownie od wszystkiego – mówiła jedna z koleżanek - Nie ma to jak wakacje na łonie przyrody, w małej chatce w Bieszczadach – kontynuowała z rozmarzonym spojrzeniem.

- A jak znalazłaś to cudowne  miejsce? – zapytałam przekornie, a ona się speszyła

- No… przez internet…  - nie potrafiłam ukryć uśmiechu na widok jej miny.

Rozmowa trwała długo. Słuchałam,  argumentowałam i już prawie udało mi się przekonać  moich rozmówców do tego, w jakich fajnych czasach żyjemy, kiedy odezwała się nagle koleżanka, która do tej pory nie zabierała głosu:

- A ja myślę, że dzisiejsze czasy zniszczyły rodzinę i stosunki międzyludzkie – powiedziała , a my popatrzyliśmy na nią pytająco.

- Czy siadacie każdego dnia do wspólnego posiłku i rozmawiacie o tym, jak wam minął dzień? – zamyśliłam się i chciałam potwierdzić, ale niestety nie mogłam. W codziennym zabieganiu, nie zawsze znajdujemy czas na to, żeby pobyć ze sobą.  Pochłaniamy coś w biegu i pędzimy dalej, bo przecież tyle jest do zrobienia.

Zadała to jedno pytanie, ożywiona dyskusja trwała nadal, przemierzając różne wątki, których już nie będę przytaczać. A we mnie zakiełkowało ziarno wątpliwości. Zaczęłam się zastanawiać, czy to zachłyśnięcie otaczającym światem wraz z wszystkimi jego wspaniałościami, nie powoduje przypadkiem, że nie mamy już czasu na budowanie głębokich  więzi z innymi ludźmi. Bo ciągle MUSIMY robić coś, co ogranicza nasze interakcje z drugim człowiekiem. Nie potrafimy zatrzymać się, próbując wydusić z życia jak najwięcej.  Zastępujemy kontakt realny, telefonicznym lub wirtualnym. Nadal dzielimy się myślami, ale coraz rzadziej patrzymy sobie w oczy, kiedy rozmawiamy.

Kiedy już wszyscy się rozchodzili, kierowana jakimś impulsem, podeszłam do niej i tak po prostu, podziękowałam za to, że udało jej się wybić mnie z dotychczasowego toru myślenia. Bo chociaż nie zmieniłam zdania, co do ogromnych możliwości, jakie oferują mi dzisiejsze czasy, przypomniała mi coś ważnego. Uśmiechnęła się i patrząc mi w oczy powiedziała:

- Bo widzisz... po prostu trzeba rozmawiać.